Reklama
Reklama

Rafał Wilhelmi o ojcu: Drań!

Relacje małego Rafała Wilhelmiego z tatą były bardzo trudne. Po latach syn aktora przestał mieć żal do ojca. Ogląda jego filmy i podziwia za wspaniale role, mimo że tata prawa autorskie wolał zapisać sekretarce.

Nie pamiętam wspólnych zabaw. Nie było we wczesnym dzieciństwie momentu, żeby on się na mnie skupił - mówi 45-letni dziś Rafał Wilhelmi o swoim ojcu Romanie.

Był na jego pogrzebie w 1991 roku, widział tłumy, jakie go żegnały. Ale czuł do niego żal. Miał do tego prawo. Bo ze wszystkich ról, ta najważniejsza: męża i ojca, wyszła aktorowi Romanowi Wilhelmiemu najsłabiej.

A przed laty wydawało się, że z Mariką Kollar stanowią dobraną parę. - Pierwsze trzy lata były fantastyczne. Jeśli pił, to niewiele. Nie zauważyłam, żeby był niesłowny, żeby oszukiwał - wspomina Marika Kollar-Wilhelmi.

Reklama

Gdy ją poznał, był dwa lata po rozwodzie z Danutą. O tym, że się ponownie ożenił, nie wiedzieli nawet jego rodzice. Bardzo się starał, by piękna tłumaczka, mówiąca płynnie po polsku, opuściła dla niego Budapeszt.

Gdy na świat przyszedł syn Rafał, nie posiadał się ze szczęścia. Zajmował się chłopcem, zmieniał pieluchy. Potem się znudził, jakby zaczął być zazdrosny, że nie jest w domu na pierwszym miejscu.

- Kiedy się poznaliśmy, był nieznanym aktorem, potem przyszła nagła popularność i wtedy się rozpił - wspomina Marika Kollar.

Z knajp szedł prosto na próbę w teatrze lub dosypiał na świeżym powietrzu. Do domu nie wracał. Z pieniędzmi dawanymi na dom bywało różnie. Z wiernością też. Po alkoholu coraz częściej pojawiała się depresja. Marika starała się budować dom, dać małemu Rafałowi poczucie bezpieczeństwa. W końcu zagroziła mężowi rozwodem.

Pracowała wtedy jako tłumacz przy serialu "Trzecia granica". Kręcili go w górach, zabrała więc syna na plan, dała Romanowi czas do namysłu. Zdenerwowało go to. Dzwonił do niej do hotelu codziennie, głównie z wyrzutami, awanturami. Wkrótce rozwód stał się faktem.

Chciała jednak, by Rafał miał ojca, by przychodził, spędzał z nim czas.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Drań

Roman Wilhelmi notorycznie nie dotrzymywał obietnic.

- Mieliśmy iść do ZOO, do Łazienek, na wycieczkę. Cieszyłem się. Czekałem pod blokiem. Całą godzinę przy ruchliwej ulicy Puławskiej, a ten drań nie przyjechał - wspomina syn.

Rafał Wilhelmi przez wiele lat uczył się usprawiedliwiać zachowania ojca. Zresztą tak robili też otaczający go dorośli. Marika tłumaczyła mu, że tata ma wiele zajęć, że nie chce krzywdzić. Rafał chciał w to wierzyć, bo był bardzo dumny z ojca. Roman Wilhelmi był wtedy u szczytu sławy, wszyscy go znali z "Czterech pancernych i psa".

Wkrótce zabrał syna na plan "Kariery Nikodema Dyzmy". Tam bardzo się starał, nosił go na barana, poprosił fotografa o zrobienie kilku fotek. Lecz wieczorami znikał.

- Nie spałem. Poszedłem za nim. Zobaczyłem go z jakąś laską, której w ogóle nie znałem - wspomina Rafał. Gdy był starszy, pojechali razem na wakacje do Bułgarii. Ojciec zostawił go wtedy na plaży, miał zaraz wrócić.

Po wielu godzinach 10-latek postanowił wrócić do hotelu sam. Drzwi do pokoju były otwarte, a słynny tata gawędził z jakąś panią. Powitał syna jak gdyby nigdy nic: O cześć, dobrze, że jesteś.

Traktował Rafała jak kumpla, szybko uczył go niechcianej samodzielności. Ale protestował, gdy żona mówiła o wyjeździe z Polski. Marika nie miała z czego żyć, chciała wyjechać na Zachód. Zanim wybuchł stan wojenny, była już w obozie przejściowym w Austrii. Roman Wilhelmi nigdy nie wybaczył przyjaciołom, którzy pomogli jej w ucieczce.

- Przysyłał do Austrii kartki pocztowe, ale i one zostawiały pewien niesmak. To, co w nich pisał, nie zobowiązywało go do niczego - mówi Rafał.

Przez lata Marika ukrywała przed synem, że ojciec nie płaci na niego alimentów. Podświadomie to czuł. Jednak nie chciał rozumieć obojętności ojca. Po prostu przestał mieć wobec niego oczekiwania.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Ostatni raz widzieli się, gdy kręcił w Wiedniu "Goreszti sledi", film produkcji bułgarskiej. Poprosił syna na plan, ale zajmował się pracą.

Wśród pracowników żartował tak, jakby nie było między nimi pięciu lat rozłąki. Był już wtedy w związku z Lilianą Kęszycką, sekretarką planu, którą poznał w czasie kręcenia "Dyzmy". To jej w dziwnych okolicznościach przekazał majątek, syn nie dostał też praw autorskich do filmów.

Zdecydował o tym, leżąc w szpitalu. Był terminalnie chory na raka, ale nie przyjmował do wiadomości faktu, że odchodzi. Mówił tylko o rolach, planował kolejne wyjazdy.

- Są role, które uważam za wspaniałe - mówi Rafał.

Kiedy ogląda ojca jako dorosły człowiek, czuje wzruszenie. Wie, że jest do niego podobny. Zastanawia się, jak bardzo wpłynął na jego życie, choć właściwie go w nim nie było. Rafał został tłumaczem jak mama. Świetnie zna niemiecki, ale uważa się za Polaka.

Po latach przeczytał na nowo listy Romana, które ten pisał do niego, gdy przebywał z mamą w obozie z Austrii. Wtedy tego nie zauważył, teraz wprawiły go w osłupienie. Ojciec kilka razy napisał słowo "kocham cię". Dziś wie, że w ten nieporadny sposób chciał z nim nawiązać kontakt. Mimo wszystko o tacie myśli dziś z czułością.

- Nigdy nie uważałem i dalej nie uważam taty za kogoś złego. Myślę, że gdy się pozna całą historię człowieka, nie można go potępiać - podkreśla.

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Roman Wilhelmi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy