Reklama
Reklama

Rafał Maślak nigdy wcześniej nie mówił o swojej chorobie. Lekarze zniszczyli mu zdrowie!

Rafał Maślak (28 l.) - sympatyczny, skromny, rozmowny. Żadnej pracy się nie boi. Szanuje to, co dziś ma - życie w stolicy, projekty na świecie, pracę w telewizji. Nie wstydzi się tego, skąd pochodzi. O swojej chorobie mówi niechętnie...

Świat&Ludzie: Wracasz czasem do swojej Gorzycy, rodzinnej wsi?

Rafał Maślak: - Jestem tam raz na trzy miesiące. Pędzę wtedy do mamy na obiad, schodzi się też dalsza rodzina. Na rodzinnym grillu zawsze jest nie mniej niż 40 osób. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci, więc nie wyobrażam sobie, by nie odwiedzać miejsca, z którego pochodzę. Ale też rodzice czy bracia wpadają do mnie, do Warszawy.

Ostatnio z tatą wspólnie wystąpiliście w sesji zdjęciowej. Może i on zrobi karierę?

- Ojciec nigdy nie miał takich marzeń i to ja go namawiam na różne projekty. On żyje swoim życiem. Lubi wieś, swoje podwórko, pracę kierowcy ciężarówki. Podobnie jak moi dwaj bracia. Starszy jest policjantem, a młodszy pracuje za granicą. Obaj mówią, że życie w stolicy, w szybkim tempie, w świetle reflektorów, to nie jest ich świat. Natomiast wszyscy bardzo mi kibicują. Mama prowadzi nawet zeszyt, w którym wkleja wycinki z prasy na mój temat. Teraz z kolei zawsze dzwoni do mnie po emisji programu "Supermodelka Plus Size", gdzie jestem jurorem. Na razie mówi, że jej się podobam.

Reklama

A mieszkańcom Gorzycy?

- Mam wrażenie, że kiedy stałem się popularny, zrodził się wobec mnie pewien dystans i trudno o szczerość. Wiem, że jest parę znajomych, którzy prosto w oczy boją się wyrazić swoją opinię. A w sieci, gdzie są anonimowi, piszą obraźliwe rzeczy. Na pewno trochę mnie to boli.

Może są zazdrośni, że tobie się udało, a im nie.

- Nie wiem. Przyjaciele za to pozostali ci sami, a ja bardzo cenię sobie przyjaźń. I oni mówią mi, że się nie zmieniłem i wciąż jestem tym samym Rafałem, co kiedyś.

Myślisz czasem o sobie, że miałeś szczęście?

- Tylko że ja nigdy nie marzyłem, by zarabiać jako model i być znanym. Nigdy nie myślałem, że jeśli będę znany, to będę najszczęśliwszy na świecie. Po prostu chciałem poznać świat, przeżyć przygodę. Wtedy, gdy mieszkałem z rodzicami, służyłem jako strażak, pracowałem w fabryce opakowań, też byłem szczęśliwy. Podobało mi się moje życie. Poza jednym epizodem, kiedy musiałem zmierzyć się z chorobą.

Możesz o tym opowiedzieć?

- Siedem lat temu nagle schudłem 20 kilogramów. Poszedłem do lekarza rodzinnego, który stwierdził, że mam bakterię w przewodzie pokarmowym. Zacząłem się leczyć, ale nic nie pomagało. W końcu trafiłem do szpitala, gdzie natychmiast stwierdzono nadczynność tarczycy. Przeszedłem roczną terapię hormonalną. Potem zdecydowałem się na napromieniowanie radioaktywnym jodem.

Pomogło?

- Nie bardzo. Po tej kuracji znów czułem się źle. Zacząłem puchnąć, miałem problemy z koncentracją. Okazało się, że dostałem zbyt dużą dawkę jodu, która wyniszczyła tarczycę. I teraz muszę brać hormony, by ją regulować.

Czyli padłeś ofiarą błędu lekarskiego?

- Nie mam do nikogo pretensji. Chciałem być zdrowy, zostałem poinformowany o ewentualnych niezamierzonych skutkach. Ta moja walka z chorobą trwała dwa lata, zanim wszystko się uspokoiło. To był bardzo trudny epizod w moim życiu. Wtedy zacząłem o siebie dbać, lepiej się odżywiać. Przyszła myśl, by po technikum ekonomicznym rozpocząć studia na kierunku dietetyka w Poznaniu. Pomyślałem, że mógłbym spróbować sił w modelingu. Założyłem profil w sieci. Bałem się oczywiście, że ludzie będą gadać.

Co?

- Że to niemęskie, że facet powinien mieć konkretny zawód. Nie chwaliłem się zbytnio, dlatego funkcjonowałem w sieci. Poznałem dziewczynę, która namówiła mnie, abym wziął udział w sesji do kalendarza. I gdyby nie ona, nie zdecydowałbym się. Potem wszystko potoczyło się już szybko. Wystartowałem w wyborach na Mistera Polski.

Rodzice nie byli przerażeni?

- Mama zawsze powtarzała, żebyśmy robili to, co chcemy.

A gdyby się nie udało?

- Brałem pod uwagę fakt, że praca modela może nie wypalić, więc miałem plan B. Wiedziałem, że chcę mieszkać w Poznaniu. Załatwiałem sobie tam pracę kierowcy, żeby się móc utrzymać.

Od kiedy sam zacząłeś zarabiać?

- Od szesnastego roku życia. Podczas wakacji zawsze gdzieś pracowałem, np. w polu przy burakach cukrowych. Jeździłem tam rowerem kilka kilometrów, pracowałem przez cały dzień i potem wracałem do domu, też rowerem. Pamiętam, że dostawałem wtedy 5 zł za dzień pracy. I za te pierwsze zarobione pieniądze kupiłem sobie wymarzone buty i ubrania. Któregoś roku przepracowałem wakacje na budowie i sprawiłem sobie używany samochód. W moim domu się nie przelewało, więc nigdy nie brałem pieniędzy od rodziców.

Czego nauczyłeś się od rodziców?

- Na pewno przekazali mi takie wartości jak szacunek do pracy i pieniędzy. Nauczyli mnie życiowej zaradności i konsekwencji w dążeniu do celu, ale przede wszystkim szacunku do drugiego człowieka. Nigdy pochopnie nie osądzam kogoś, kogo nie znam. Lubię ludzi, ważna jest dla mnie lojalność. A do show-biznesu podchodzę z dystansem, bo niewiele jest tam osób bezinteresownych. Niektóre wypowiedzi gwiazd o innych mnie zaskakują.

Np. ostatnia Marcina Tyszki o programie "Supermodelka Plus Size", że panie są niepogodzone ze swoją wagą i marzą o rozmiarze S.

- To bzdury. One są dumne ze swojej wagi, zadbane i piękne. Ta wypowiedź bardzo mnie zabolała. Tym bardziej że uważałem pana Marcina, uznanego fotografa, za człowieka idącego z duchem czasu. Dlatego odpowiedziałem mu w sieci. Ale generalnie nie lubię konfliktów.

A jak twoja dziewczyna Kamila znosi twoją popularność?

- Codziennie dziękuję jej, że jest taka mądra i cierpliwa i potrafiła wytrwać ze mną w tej drodze. Wspierała mnie i tak naprawdę to dzięki niej osiągnąłem to, gdzie teraz jestem.

Gdzie się poznaliście?

- W Poznaniu i ona przyjechała ze mną do Warszawy. Zostawiła tamto życie, bez gwarancji, że będzie szczęśliwa. Spaliśmy po hostelach, u znajomych. A kiedy zacząłem być rozpoznawalny, Kamila była świadkiem niejednej sytuacji, która mogłaby budzić niepohamowaną zazdrość. Czasem musiałem reagować.

Rok temu zaręczyliście się. To kiedy ten ślub?

- Mieliśmy już wyznaczoną datę, ale ja dostałem propozycję pracy jurora, rozwijaliśmy jej Akademię Paznokci. Nie było czasu... Ważne, że jesteśmy razem i jesteśmy szczęśliwi. Oby to trwało.

Rozmawiała: Aleksandra Jarosz

***

Zobacz więcej:

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy