Reklama
Reklama

Pobity przez Borysewicza ochroniarz wciąż w szpitalu

Menedżerka klubu Live, w którym doszło do żenującej awantury wywołanej przez Jana Borysewicza, relacjonuje przebieg wydarzeń z tego emocjonującego wieczoru. Ochroniarz, z którym szarpał się muzyk, trafił do szpitala.

Jak donosiliśmy wczoraj, na prezentacji sukni galowej Miss Polski 2009 54-letni lider Lady Pank dał popis "dobrych manier". Ostentacyjnie całował swoją partnerkę, obłapiał jedną z uczestniczek bankietu, a na koniec pobił się z ochroniarzem.

Renata Charcińska, menedżerka klubu, w którym odbyła się impreza, zdaje relację z tych wydarzeń dla "Faktu".

Poszło o butelkę whisky wartą 800 zł, za którą muzyk nie chciał zapłacić. Wyrwał ją z rąk barmanowi i zaczął pić "z gwinta". Gdy kelnerka poprosiła go o zapłatę, zaczął wyzywać ją od k...

Reklama

W pewnym momencie zreflektował się jednak, wyciągnął kartę kredytową i... nagle zmienił zdanie:

"Ni ch... nie zapłacę! Nie wiecie, kim jestem?!" - menedżerka przytacza słowa Borysewicza.

Po chwili pan Jan skierował się ku wyjściu, gdzie drogę zastąpił mu ochroniarz. Doszło do szarpaniny, w której pracownik klubu mocno ucierpiał i trafił do szpitala, w którym leży do tej pory.

Menedżerka oświadczyła, że złożyła zawiadomienie na policji.

pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: Jan Borysewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama