Reklama
Reklama

Norbi: Idę dalej i nie oglądam się za siebie

Odkąd Norbi (46 l.) został prowadzącym programu "Jaka to melodia?", wyniki znacznie się poprawiły. "Po czterech miesiącach oglądalność idzie do góry, jest na poziomie dwóch milionów. To ogromny sukces" - cieszy się artysta. Nie ma jednak pewności, czy telewizja przedłuży z nim kontrakt gwiazdorski.

Ma naprawdę dobry czas. Po wielu latach w końcu odnalazł prawdziwą miłość, której na imię Marzena. To z nią chce spędzić resztę życia. I to ona dała mu największe wsparcie, gdy rozpoczynał przygodę z programem "Jaka to melodia?". Pomógł też charakter, bo Norbi, czyli Norbert Dudziuk, to wciąż szczery chłopak z Olsztyna.

Zrobiłeś sobie podsumowanie roku?

Norbi: - Nie miałem czasu, poza tym to jest dla mnie monotonny zabieg, bo u mnie nic się nie zmieniło.

W tym roku zostałeś nowym prowadzącym programu "Jaka to melodia?". To chyba dość duża zmiana w twoim życiu?

Reklama

- Nie bardzo. Przecież w branży show-biznesowej jestem cały czas.

Nie bałeś się, że ruszy lawina krytyki pod twoim adresem?

- Przez 21 lat program prowadził Robert Janowski. Jeśli kierują tobą tego typu lęki, to znaczy, że nie nadajesz się do show-biznesu. Emocje były związane raczej z tym, aby wypaść jak najlepiej w nowej odsłonie show "Jaka to melodia?". Poza tym byłem wtedy w trakcie intensywnej trasy koncertowej i skupiłem się na tym, aby niczego nie zawalić, a nie na czytaniu komentarzy. Miałem wtedy bardzo intensywny czas.

Jak wytrzymała to twoja żona Marzena?

- Ona wie, jak to jest mieć dużo pracy. Podobnie jak ja, wykonuje wolny zawód. Jest projektantką mody, ma własne atelier w Kielcach. Nie robiła mi wyrzutów, to nie ten typ kobiety. Raczej wspierała mnie i dopingowała.

Wzięliście ślub trzy lata temu. Jak się poznaliście?

- Dawno temu, bo w 2008 r. Marzena zatrudniła mnie do śpiewania. Spotkaliśmy się po latach i okazało się, że... trafił swój na swego. Czekałem na moją Marzenę przez całe życie.

Co takiego ma w sobie ta twoja Marzena?

- Tego nie da się ubrać w słowa. To trzeba po prostu czuć. To kobieta anioł, która ma bardzo dobre serce, oddałaby swoją ostatnią koszulę, gdyby trzeba było. Rozumiemy się, wspieramy, nie męczymy się, gdy razem spędzamy czas. Zresztą robimy wszystko, by mieć go jak najwięcej. Czasem są trudne chwile, ale to normalne w związku. Szanujemy się i kochamy i razem chcemy iść przez życie.

Przed nią miałeś jeszcze dwie żony.

- Z pierwszą Julią pobraliśmy się, gdy mieliśmy po 20 lat. Owocem miłości była nasza córka Iga, którą oboje bardzo kochamy. Ale co mogli wiedzieć o życiu 20-latkowie? Niewiele. Byliśmy razem 13 lat i uważam to za duży sukces. O drugim małżeństwie nie chcę się wypowiadać. Było, minęło.

Gdzie obecnie mieszkasz?

- Mieszkamy z żoną w Kielcach, ale bardzo dużo podróżujemy po Polsce i po świecie. Jesteśmy takimi niespokojnymi duchami, małżeństwem, które najlepiej czuje się w drodze. Gdy mamy wolny czas, lubimy wyskoczyć na kilka dni w jakieś fajne miejsce. Jak ona jedzie ze mną, to ja już niczego nie potrzebuję. Wtedy nie zabieram nawet telefonu, bo po co. Ale ostatnio coraz częściej wraca temat wybudowania domu, szczególnie Marzenka tego pragnie. Nie wiemy jeszcze, gdzie chcielibyśmy zamieszkać, może niedaleko Radomia, tam gdzie stoi rodzinny dom Marzenki, w którym mieszka jej córka Wiktoria. Zobaczymy.

A jak to jest z tą waszą pączkarnią?

- Są dwie, jedna jest w Kielcach, druga w Inowrocławiu.

Kto wpadł na ten pomysł?

- Znajomi rzucili pomysł, my go zrealizowaliśmy. To był strzał w dziesiątkę!

Czyli znowu się udało...

- Bo jestem w czepku urodzony. Nie mam problemu z podejmowaniem decyzji, nie boję się. Gdy byłem dzieckiem, rodzice chcieli ze mnie zrobić skrzypka. Uczyłem się gry w szkole podstawowej, potem w liceum, poszedłem nawet na studia muzyczne, ale po drugim roku mnie wyrzucili. Bo wracając z Portugalii, w której byłem na występach wraz z zespołem ludowym, postanowiłem nie jechać do Polski. Spotkałem dziewczynę, która namówiła mnie na pracę przy winogronach we Francji. Wysiadłem z nią i z kolegą, który grał na kontrabasie. Spędziliśmy tam pół roku, do dziś dobrze to wspominam. Ze studiów mnie jednak wywalili. Potem poszedłem do Wyższej Szkoły Pedagogicznej do Olsztyna, ale w międzyczasie rozpoczęła się moja kariera muzyczna - pojawił się Norbi - więc nie ukończyłem tych studiów.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Przełomem był rok 1997 i debiutancka płyta "Samertajm", która sprzedała się w milionach egzemplarzy. Woda sodowa nie uderzyła ci wtedy do głowy?

- Może na początku, ale nie pamiętam jakiś szczególnych ekscesów czy wyskoków. Wydaje mi się, że zawsze byłem sobą. Nie udawałem gwiazdy, nie wstydziłem się siebie. Nawet niedawno pojechałem z moją Marzenką na targi mody do Poznania i robiłem za tragarza. Z wielką przyjemnością nosiłem kartony z samochodu, spocony jak świnia. Wiem, że dla niektórych gwiazd to byłby problem. Dla mnie nie.

A czy możesz o sobie powiedzieć, że jesteś szczery i zawsze powiesz co ci na sercu leży?

- Staram się być szczery i lubię, gdy ktoś też jest wobec mnie szczery. Nie lubię jednak konfliktów, dlatego ta moja szczerość zawsze jest delikatna, a gdy trzeba - szukam ugody. Nawet jak zdarzają nam się z Marzenką ciche dni, to one też są potrzebne, by pewne rzeczy w głowie poukładać i ruszyć z misją pokojową.

Chyba możesz też o sobie powiedzieć, że jesteś zaradny.

- Myślę, że wszystko co osiągnąłem, osiągnąłem dzięki szczęściu i fuksowi (śmiech).

Dostałeś szansę, resztę musiałeś jednak wypracować.

- Pracy się nie boję. Od najmłodszych lat, gdy potrzebowałem pieniędzy, szukałem możliwości zarobku. Jeździłem do pracy sezonowej, grałem na pogrzebach, byłem didżejem. Nikt nic mi nie dał. Może moja żona Marzena, bo dała mi dużo empatii i to, czego dotąd nie miałem, prawdziwą miłość.

Utrzymujesz kontakt ze swoją córką?

- Oczywiście! Iga mieszka w Warszawie, więc jak jestem w stolicy, to pójdziemy na zakupy, na kolację. Ma 19 lat, uwielbia śpiewać, ale prosiła mnie ostatnio, żebym nie mówił o niej za dużo.

Mówi do ciebie, tak jak wszyscy - Norbi?

- Ona i moja żona mogą mówić do mnie Norbciu. Ale tylko one mogą (śmiech).

Jak cię przyjęli w TVP?

- Ludzi, z którymi pracuję, znam od 15 lat, bo to są ci sami ludzie, z którymi pracowałem przy innych projektach. Atmosfera jest świetna i pracuje mi się dobrze. Wiedzieliśmy, że może być różnie, bo wraz z nowym formatem i prowadzącym, widzowie mogli odejść. Po czterech miesiącach oglądalność idzie do góry, jest na poziomie dwóch milionów. To ogromny sukces. Wiem, że dane mogą się zmienić, jestem na to przygotowany. Mam kontrakt do maja, a co będzie dalej... zobaczymy.

A jak umowa nie zostanie przedłużona?

- Idę dalej i nie oglądam się za siebie. Ja już wygrałem mentalnie, bo akceptuję to, że nic nie trwa wiecznie. Dziś jest tak, jutro może być inaczej. Może jestem też w dobrej sytuacji, bo cały czas mam koncerty, w ubiegłym roku wydałem płytę pt. "Norbi 5", pracuję w radiu Olsztyn. Jest fajnie.

Masz jakieś życiowe motto?

- Kochajmy się, bo życie jest zbyt krótkie, by tracić czas na kłótnie i sztuczne problemy. Wiadomo, że to frazes, ale naprawdę warto.

Rozmawiała Aleksandra Jarosz

***

Zobacz więcej materiałów:

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy