Reklama
Reklama

Nieznane fakty z życia Roberta Górskiego! "Poznaliśmy się w kolejce do toalety"

Założył kabaret, w którym śmieje się z polityki, ale przy rodzinnym stole z niej nie żartuje. Prywatnie jest poważnym człowiekiem.

Kiedy wymyślił "Ucho Prezesa", jego mama była trochę zła. Ale koleżanki przekonały ją, że program jest śmieszny. Gratulowały. Wcześniej podpowiadała mu, żeby częściej pisał o Donaldzie Tusku niż o Jarosławie Kaczyńskim. W domu o polityce Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju stara się nie rozmawiać. To ryzykowne. Zdarzyło się, że jeden z wujków wyszedł w trakcie obiadu, trzasnąwszy drzwiami.

Robert wychowywał się w tradycyjnej, katolickiej rodzinie. W niedzielę chodzili do kościoła. Z mamą, tatą i młodszą siostrą mieszkali w dziesięciopiętrowym, nieotynkowanym wieżowcu na warszawskim Bródnie. Dookoła było błoto. Na zadymionej klatce schodowej straszyły pety przyklejone do sufitu. Nie przeszkadzało mu to. Uważał, że to normalne. - W takich blokach mieszkał i profesor, i woźny − podkreśla.

Reklama

Jednym z jego sąsiadów był choćby Leszek Balcerowicz. Dzieciństwo kojarzy mu się z wakacjami spędzanymi u dziadków na wsi i zapachem żniw, które były największym wydarzeniem lata. Angażowała się w nie cała rodzina. Do dziś pamięta smak kiełbasy z chlebem, popijanych kompotem w południe na rżysku. Rodzice pochodzili z okolic Węgrowa na Mazowszu.

Do Warszawy przyjechali w połowie lat 60. Do PZPR się nie zapisali, ale nie należeli też do opozycji. Czytali jednak prasę podziemną, bibułę, słuchali Radia Wolna Europa, głosu Ameryki. Kochali Lecha Wałęsę, który był dla nich wówczas bohaterem narodowym. Podkreślali nawet, że jego wywodząca się z Mazowsza żona jest ich daleką rodziną.

Wiedli spokojne życie. Mama pracowała jako krawcowa, ojciec był kierowcą MPK. Mały Robert uwielbiał, kiedy zabierał go w trasę. Z dumą i radością stał z nosem przylepionym do przedniej szyby, wpatrując się w ruch uliczny. Czuł się wtedy wyjątkowo. Marzył, że kiedyś sam usiądzie za kierownicą takiego czerwonego autobusu.

- Kiedy dojeżdżaliśmy do pętli, miałem pretensje do wysiadających, że nie biją braw tacie − śmieje się artysta. Potem jego idolem został Zbigniew Boniek. Emocje z Mundialu w 1982 roku sprawiły, że zapragnął zostać piłkarzem. "Haratał w gałę" z kumplami z podwórka, a za bramkę służył im rzucony na ziemię plecak czy sweter. Nabawił się jednak kontuzji, więc przygoda ze sportem się skończyła.

W podstawówce zainteresował się też muzyką. W wolnych chwilach pisał teksty dla grupy metalowej. − Grałem nawet w jednym zespole, ale nie trzymałem rytmu − wspomina. W rodzinie nie było inteligenckich tradycji, jednak ojciec dużo czytał dzieciom, chcąc zaszczepić w nich miłość do książek.

Kiedy Robert skończył podstawówkę, rodzice podpowiedzieli mu, żeby poszedł do technikum i zdobył konkretny zawód. Posłuchał. Jednak zaangażowany polonista sprawił, że zdecydował się studiować filologię polską. Był przekonany, że na tym wydziale życie towarzyskie i artystyczne kwitnie, ale się zawiódł. Postanowił więc wziąć sprawy w swoje ręce. Razem z kolegami zaczęli wydawać studencką gazetę, w której publikowali wiersze.

Napisali program kabaretowy na Dni Polonistyki. Porwali publiczność, więc poszli za ciosem. Górski pracował równocześnie w agencji reklamowej, postawił jednak na scenę. Założyli Kabaret Moralnego Niepokoju i zaczęli odnosić coraz większe sukcesy. Na jeden z występów zaprosił swoją przyszłą partnerkę, Katarzynę Osipowicz.

Poznał ją przez przypadek, w restauracji na Starówce, w kolejce do toalety. Zagadał, zaiskrzyło. Niedługo później zamieszkali razem na Saskiej Kępie, na świat przyszedł Antek, dziś 12-latek. Robert świetnie odnalazł się w roli ojca. Czytał małemu książki przed snem, odprowadzał do szkoły. − Sam nie byłbym w stanie go wychować. Wlazłby mi na głowę. Nie umiem mówić "stop" − zdradza.

Tak jak kiedyś jego ojciec brał go do pracy, on też czasem pokazuje Antkowi życie kabareciarza. Chłopiec ma poczucie humoru, jest także uzdolniony plastycznie po matce graficzce. Katarzyna i Robert mają wolne zawody. Pracują w domu, ale nie wchodzą sobie w drogę. On pisze na piętrze, ona projektuje na dole. Rzadko się kłócą.

Jeżdżąc w trasy Robert bardziej docenia, że ma do kogo wracać. Wolny czas spędza w domu w Bieszczadach, w rodzinnych stronach Katarzyny. To ich azyl. Kiedy pojechali tam pierwszy raz, jej rodzice zdziwili się, że nie jest taki zabawny, jak w telewizji. Bo Robertowi prywatnie, daleko do lwa salonowego. − Jestem raczej nieśmiały. Będąc na scenie, staram się to przełamać − wyznaje artysta.

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy