Reklama
Reklama

Niespełnione marzenie Grzegorza Miecugowa

Świat jego bliskich bezpowrotnie legł w gruzach. Po blisko sześciu latach Grzegorz Miecugow (†61) przegrał walkę z chorobą nowotworową. Nie zdążył zrealizować swojego największego marzenia.

Najbliżsi dziennikarza nie mogą uwierzyć w to, co się stało. Żona Joanna i syn Krzysztof ufali, że wszystko dobrze się zakończy. Oboje wspierali go na każdym kroku. Wzruszał ich fakt, że walcząc z poważną chorobą, nie myślał o sobie, ale o innych chorych. Nie chciał, jak mówił, by ludzie przepuszczali życie między palcami. Pragnął swoim zachowaniem dać im nadzieję, pokazać, że trzeba walczyć, znaleźć w sobie siły.

- Jest OK. Coś tam jeszcze siedzi, ale jest dobrze. Będę zdrowy - mówił jakiś czas temu. Niestety, jego optymizm okazał się przedwczesny...

Reklama

Przegrałem wszystko

Los wielokrotnie mocno go doświadczał. Po raz pierwszy w wieku 15 lat. To wtedy jego rodzice postanowili się rozwieść. - Mama to uosobienie opiekuńczości, ciepła. Zmieniała pracę zgodnie z rytmem dzieci. Gdy poszliśmy z siostrą do przedszkola, została intendentką, choć wcześniej pracowała w górnictwie gazowym. Kiedy pojechałem na pierwszą kolonię, zatrudniła się jako wychowawczyni - opowiadał Miecugow.

Podobnych wartości szukał u partnerek w dorosłym życiu. W 1980 r. znalazł je u Joanny, swojej przyszłej żony. - Jest kobietą, która woli pozostawać w cieniu. Nie lubi, kiedy o niej opowiadam - wyznał o ukochanej w wywiadzie.

Przez jakiś czas żyli w przekonaniu, że będą bezdzietnym małżeństwem. Narodziny Krzysztofa były dla nich cudownym darem. Grzegorz czuł się spełniony. Miał to, co kochał - rodzinę i pracę, która dawała mu satysfakcję. Najpierw związał się z radiem, potem został gwiazdą telewizji. Za popularność zapłacił jednak wysoką cenę. Wpadł w szpony hazardu.

- Problem pojawił się w 1997 r., równo ze startem TVN-u. Bywało, że grałem do rana. Gdy o piątej zamykano kasyno w Victorii, wpadałem do Marriotta, bo tam grało się do siódmej. Gorzej, że szedł z tym często alkohol. Grałem tak długo, aż przegrałem wszystko - wyznał kiedyś szczerze.

To wtedy małżeństwo Miecugowów zostało wystawione na ciężką próbę. Na szczęście dzięki miłości i wzajemnemu wsparciu wyszli z niej zwycięsko. Dla Joanny był to trudny czas. Na jej barki spadło wówczas wiele obowiązków, w tym również łatanie dziur w domowym budżecie.

Z czasem codzienność stała się coraz trudniejsza, szczególnie gdy okazało się, że u ich syna wykryto cukrzycę. Choroba jedynaka sprawiła, że jeszcze bardziej się do siebie zbliżyli.

- Obaj interesujemy się muzyką. Poczucie humoru mamy podobne. Żartujemy prawie ze wszystkiego. Tata jest duszą towarzystwa, ale ja gadam chyba więcej - podsumował podobieństwa Krzysztof.

Niespełnione marzenie

Z roku na rok było ich coraz więcej, szczególnie po tym, jak Krzysztof zdecydował się
iść w ślady ojca i też wybrał dziennikarski fach. Gdy wydawało się, że w życiu Grzegorza wszystko się poukładało, przyszedł kolejny cios.

- Któregoś dnia wracałem z jakiegoś spotkania i po raz pierwszy spanikowałem, bo przy kaszlu pojawiła się krew - opowiadał o początkach choroby. W grudniu 2011 r. dowiedział się, że ma guza w płucach. Szok, niedowierzanie.

- Poczułem wyraźnie, że moje dni są policzone. Nie w tysiącach, ale w dziesiątkach, setkach. A ja jestem na to niegotowy - opowiadał Grzegorz.

Przewartościował swoje życie. Po 33 latach palenia rzucił papierosy. Nauczył się nie odkładać niczego na później. Nie ukrywał choroby, rozmawiał o niej ze swoimi fanami, innymi chorymi. Nie tracił nadziei, że wyzdrowieje.

Jego bliscy wiedzieli, że ma jeszcze wiele marzeń. - Chciałbym poprowadzić "Szkło kontaktowe" z plaży Copacabana - wyjawił niedawno. Nie zdążył. Zmarł w jednym z warszawskich szpitali, pozostawiając w żalu tych, których kochał.

Zobacz więcej:

Na żywo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy