Reklama
Reklama

Marzena Kipiel-Sztuka szydzi z celebrytów: "Bankiety? Nie czuję potrzeby darmowej wyżerki"

W przeciwieństwie do większości aktorek nie pojawia się pani na tzw. ściankach, nie widać też pani na bankietach. Dlaczego?

Marzena Kipiel-Sztuka: - Z prostej przyczyny - nie czuję się na siłach, by obdarzać szerokimi uśmiechami fotoreporterów. Nie odczuwam również potrzeby darmowej wyżerki, bo jeszcze mam co do garnka włożyć. Gratisowe gadżety też mnie nie podniecają. No i nie jestem żadną sławną celebrytką, której głównym zajęciem jest brylowanie na salonach. Mam o wiele lepsze rzeczy do roboty.

Na przykład?

Reklama

- Od dłuższego czasu jeżdżę po Polsce ze swoim recitalem, gdzie śpiewam bluesa, jazz czy swing. Nie są to jednak przeróbki znanych przebojów, lecz premierowe kawałki napisane specjalnie dla mnie. W przerwach między jedną piosenką, a drugą opowiadam anegdoty z planu "Świata według Kiepskich". Uwielbiam występować głównie w małych miejscowościach, bo w takich miejscach nikt nie jest nadęty, napuszony i wyniosły. Nie ma irytującego mnie zadęcia, zadufania, jakiejś cholernej megalomanii.

To dlatego nie zdecydowała się pani nigdy na przenosiny do Warszawy, gdzie toczy się życie towarzyskie?

- Coś jest na rzeczy, do stolicy nigdy nie było mi po drodze. Ludzie biegają w tym mieście z wywieszonymi jęzorami, stoją w ulicznych korkach, smog wisi im nad głową, a w komunikacji miejskiej są ściśnięci jak śledzie. Inni pracują tylko po to, by w terminie spłacać ogromne raty kredytu. Ja mieszkam w Legnicy i dobrze mi z tym. Telefon nie dzwoni jak oszalały, wszędzie mam blisko, czas płynie wolniej, nikt się nie spieszy. Niekiedy żartuję, że jestem żywym dowodem na to, że nie trzeba mieszkać w Warszawie, by dostać rolę życia.

Mówi pani o roli Halinki Kiepskiej?

- Tak, ta charakterystyczna postać przylgnęła do mnie niczym druga skóra. Zdarza się, że po recitalu podchodzą do mnie zdumieni widzowie, mówiąc, że wyglądam zupełnie inaczej niż na ekranie. To pewnie kwestia wypłowiałego serialowego szlafroka, który jest nieodłącznym elementem mojego emploi. Nigdy jednak nie odmówię im autografu, zawsze zamienię z nimi słowo, opowiem dowcip - wszak to moi najwierniejsi płatnicy. Część z nich jest jednak nieco zdezorientowana, że, jak sami mówią, "taka normalna z pani babka".

Co ma pani na myśli?

- Większość ludzi sądzi, że ktoś kto występuje na ekranie musi opływać w same dostatki i bogactwa, a jego największym zmartwieniem jest wybór odpowiedniej kiecki. Zapewniam, że tak nie jest. Ostatnio, podczas podróży pociągiem, jeden z pasażerów wyraził zdziwienie, że poruszam się takim właśnie środkiem lokomocji. Nie zdradziłam, że nigdy nie zrobiłam prawa jazdy, bo do niczego nie jest mi potrzebne. Zamiast tego odpowiedziałam, że zepsuł mi się helikopter i z przyczyn ode mnie niezależnych musiałam wsiąść do PKP.

Otoczenie docenia pani poczucie humoru?

- Różnie z tym bywa, naprawdę! Inteligentne dowcipy nie każdemu przecież służą. Może dlatego "Kiepscy" nie cieszyli się początkowo takim uznaniem, jak dziś. Zdecydowana większość odbierała tę produkcję jako prymitywny serial, nie widząc w nim nic błyskotliwego. Musiało upłynąć wiele wody w polskich rzekach, by doceniono jego mądrość, przenikliwość i absurdalny humor. Tym bardziej się cieszę, że już w czerwcu wracam na plan.

Nie brakowało pani pracy na planie filmowym?

- Bardzo! Oszczędzę sobie jednak stwierdzeń, że powodem była tęsknota za świetną atmosferą na planie czy to, że wszyscy gramy do jednej bramki. Tak rzeczywiście jest, podczas zdjęć wszyscy są zdyscyplinowani i świetnie zorganizowani, ale tego rodzaju banalne i gładkie zdania zostawiam innym.

Nie boi się pani mówić tego, co myśli. Miewa pani przez to kłopoty?

- Szczerość popłaca, zawsze! Nie robię tego jednak dla wymiernych korzyści. Tak mam. Staram się być naturalna, spontaniczna, nie opowiadać farmazonów. Jeśli palę papierosy, to się z tym nie ukrywam. Nie jestem idealna, ale nie lubię, kiedy na okrągło słyszę, że palenie jest obciachowe. Nigdy nie walczyłam ze swoim nałogiem, palę bo lubię. A te wszystkie antynikotynowe zakazy to jakaś społeczna histeria.

Rozm. Artur Krasicki

***

Zobacz więcej materiałów:

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy