Reklama
Reklama

Martyna Wojciechowska tak powiedziała córce o śmierci taty. Było ciężko!

Martyna Wojciechowska (42 l.) w ostatnim czasie przeżyła wiele. Zmarł ojciec jej córki, Jerzy Błaszczyk (†46 l.), a u niej zdiagnozowano ciężką chorobę. Na domiar złego niedawno uległa poważnemu wypadkowi. Jednak ona nie poddaje się. Wbrew przeciwnościom losu ciągle robi to, co kocha i stara się zarazić swoją pasją córkę Marysię (8 l.).

Życie Martyny Wojciechowskiej zupełnie zmieniło się po narodzinach córki. Jak wspomina w wywiadzie dla "Gali", zrozumiała, czym jest matczyna bezinteresowna miłość. Dzięki temu jest jej teraz łatwiej rozmawiać z innymi mamami, bowiem doskonale wie, z jakimi problemami się borykają i przed jakimi stają wyborami. 

Dziennikarka zdradza, że gdy zaszła w ciążę, założyła sobie w komputerze folder "Projekt dziecko", w którym umieszczała wszystko, co mogłoby się jej przydać, gdy Marysia będzie na świecie. Teraz uważa, że było to śmieszne, bowiem rodzicielstwa nie da się zaplanować od A do Z. Często zdarzają się nieprzewidziane sytuacje, na które jesteśmy kompletnie nieprzygotowani. Tak było, kiedy zmarł były partner Wojciechowskiej i ojciec Marysi, Jerzy Błaszczyk. 

Reklama

To dla nich obu był wielki cios. Podróżniczka długo zastanawiała się, jak powiedzieć córce, że jej tata nie żyje. W końcu postanowiła, że powinna zrobić to "prosto z mostu", bez uciekania się do metaforyki. 

"Podstawą mojego wychowywania dziecka jest mówienie mu prawdy. Oczywiście dostosowuję formę do wieku. Nie kłamię - ani w sprawach błahych, ani ważnych. Do rozmowy z Marysią na temat śmierci taty musiałam się przygotować. Kąpałam ją, myłam jej włosy, była taka radosna i wtedy pojawiła się we mnie myśl, że właśnie przeżywa ostatnie beztroskie chwile swojego dzieciństwa. Wiedziałam, że za chwilę wszystko się zmieni. Uważam, że nie należy dzieciom mówić o śmierci w metaforyczny sposób. Trzeba nazwać rzecz po imieniu. Użyć słów, które opisują ten stan. (...) To był pierwszy raz, kiedy płakałam przy Marysi jak nigdy wcześniej" - wspomina Wojciechowska w "Gali". 

Dodaje, że wówczas pozwoliła sobie na całkowitą słabość, czym zaskoczyła córeczkę. Ta do tamtej chwili nigdy nie widziała mamy w takim stanie. Wojciechowska jest przekonana, że to była dla Mani cenna lekcja życia, ale także nauka dla niej samej. Zrozumiała, że okazywanie emocji jest potrzebne. 

Równocześnie myślała nad tym, jak ukoić ból córki i w jaki sposób zorganizować dalsze życie. Wraz z dziewczynką postanowiły, że... rozpoczną wspólne podróże. Razem pojechały na plan zdjęciowy "Kobiety na krańcu świata" i są sobie bliższe niż kiedykolwiek wcześniej. 

Niektórzy zarzucają Wojciechowskiej, że mimo iż córka ma teraz tylko ją, to ona nadal ryzykuje i naraża się na niebezpieczeństwo. Sama dziennikarka widzi to inaczej. 

"Marysia ma dziadków, kochającą babcię, ale oczywiście kiedy wiesz, że pozostajesz jedynym rodzicem, masz inny stosunek do ponoszenia dodatkowego ryzyka. Nie można też jednak popaść w skrajność, że życie jest niebezpieczne. Nie chcę być trywialna, jednak wychodząc rano do pracy, nie wiemy przecież, czy z niej wrócimy" - przekonuje i dodaje, że nie chce, aby Marysia bała się życia.

***
Zobacz więcej materiałów

pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: Martyna Wojciechowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy