Reklama
Reklama

Marta Klubowicz: Dlaczego nagle zniknęła z życia publicznego?

W latach 80. była bardzo popularną aktorką. U szczytu popularności jednak zrezygnowała z kariery w kraju. Co się za tym kryło?

Kiedy przyszła na świat, jej rodzice byli bardzo młodzi. Mama miała dwadzieścia lat, ojciec dwadzieścia dwa. - Chyba skomplikowałam im życie - mama nie poszła na studia - ale nigdy nie dali mi tego odczuć - wspomina swoje dzieciństwo Marta Klubowicz (54 l.).

Ojciec Marian pracował na kolei. Był specjalistą od mostów i wiaduktów. Często przenoszono go, ale w granicach Dolnego Śląska. Marta urodziła się w Kłodzku, potem mieszkała w Bardzie Śląskim, Dusznikach-Zdroju, potem znowu w Bardzie. W końcu osiedlili się w Nysie.

Reklama

- Cała moja rodzina pochodzi spod Lwowa. Po wojnie przyjechali transportem na Ziemie Odzyskane. Należę do pierwszego pokolenia, które się tam urodziło. Wszystko wokół było poniemieckie: ulice, domy, meble, obrazy na ścianach, drzewa, a nawet byliny w ogrodzie. Wiedziałam, że żyli tu ludzie, którzy musieli wszystko zostawić - podobnie jak moi dziadkowie na Wschodzie. Musiało to jakoś na mnie wpłynąć. Inna jest świadomość dziecka wzrastającego na ziemi, która od pokoleń należała do rodaków, a inna, kiedy te korzenie zostały obcięte - twierdzi Marta.

Pomimo wielu przeprowadzek "za pracą" w jej domu nigdy się nie przelewało, ale przyszła gwiazda nie narzekała. Kolejną zmianę zamieszkania zafundowała sobie już sama - postanowiła zdawać do szkoły aktorskiej we Wrocławiu. Szybko porwał ją film, miała zaledwie dwadzieścia lat i była studentką, kiedy zadebiutowała główną rolą w produkcji "Wakacje z Madonną". W 1985 r. skończyła PWST, dostała angaż do prestiżowego Teatru Powszechnego w Warszawie. Szybko przyszły kolejne role filmowe i telewizyjne - aktorka czuła się doceniona i spełniona.

Mówiono, że jest wybitna. Pewnego dnia na wywiad z nią umówił się młody dziennikarz - Marek Różycki. Między nimi od razu zaiskrzyło, więc... wywiad zakończył się małżeństwem. Związek pary młodych, jeszcze nie końca dojrzałych ludzi, szybko jednak wszedł w fazę kryzysu. Rozpadł się, kiedy pojawił się ten trzeci... W czasie luksusowego rejsu Klubowicz poznała bowiem cudzoziemca i zakochała się. Dużo od niej starszy mężczyzna został jej drugim mężem. To wtedy wyjechała z Polski i zamieszkała w Austrii.

Studiowała, uczyła się języka, grała w austriackich filmach. Pisała korespondencje i felietony do polskich gazet. Miała dwa domy - jeden w Wiedniu, drugi, 200-letni w Alpach. Ten alpejski szczególnie kochała - położony w cudownym miejscu, dookoła najpiękniejsze góry i krystaliczne powietrze. Życie w bajce skończyło się, kiedy austriacki mąż odszedł. To był dla niej cios, bo straciła nie tylko mężczyznę, ale też swoje miejsce na ziemi i plan na życie. Po kilku latach nieobecności wróciła do Warszawy.

Wcześniej sądziła, że uda jej się połączyć pracę z życiem w dwóch państwach, które dzieli tylko 700 kilometrów. Tak się jednak nie stało. Po powrocie nie było dla niej ról ani w teatrze, ani w filmie. Musiała zaczynać praktycznie od nowa, pukać do wszystkich drzwi, przypominać o sobie. Nietrafione decyzje prywatne zaprzepaściły jej karierę. - Przez tę nieszczęsną wiedeńską emigrację wyszłam z obiegu towarzyskiego. Co mam zrobić? Wejść na Pałac Kultury i krzyczeć: "Tutaj jestem!" - irytuje się do dzisiaj aktorka.

W 2002 r. na jednej z prób "Balladyny" w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie zobaczył ją niemiecki aktor, dramatopisarz i reżyser Fred Apke. Zachwycił się aktorką i dał jej rolę Solwejgi w "Peer Gyncie" w Stadtheater Fuerth, a później rolę Mefista w "Fauście". Zaproponował jej też przetłumaczenie swojej sztuki na język polski. Dziś Marta tłumaczy wszystkie jego dzieła, a u boku Apkego wreszcie odnalazła szczęście, którego bezskutecznie poszukiwała w dwóch poprzednich związkach. Okazał się miłością jej życia. - Dobrze mieć w domu dramaturga. Mój mężczyzna z przekonaniem mówi mi, całkiem nieproszony, że jestem piękna i seksowna. Nie wierzę w to, ale najważniejsze, że on tak myśli - śmieje się Klubowicz.

Dwa lata temu jej życie zatoczyło koło. Wygrała konkurs na dyrektora Nyskiego Domu Kultury, dzięki czemu mogła znów więcej czasu spędzać z rodzicami. - Przeżywam akurat trudny czas, bo rodzice w Nysie potrzebują mojej obecności. Moja mama poważnie zachorowała, ojciec też nie jest najzdrowszy, a ja nie mam rodzeństwa - opowiadała aktorka. Jednak kierowanie tą placówką nie wyszło aktorce na dobre - skonfliktowana w radą miasta w lipcu 2017 r. złożyła rezygnację.

- Życie jest nieprzewidywalne i za to je kocham - uważa Marta. Żałuje tylko, że nie ma dzieci. - Coś pięknego mnie ominęło w życiu. Pocieszam się, że nie jestem tak fantastyczna, by koniecznie się rozmnażać - twierdzi. Uważa też, że dotychczasowy bilans wypada korzystnie. - Udało mi się w życiu robić to, co chciałam. Zagrać w paru spektaklach, które coś ludziom dały. Przetłumaczyć wiele wartościowych sztuk. Jakoś przeżyć na takim poziomie, który mnie zadowala. I przy okazji mieć przyjaciół, nie popaść w długi i kredyty. Nie narzekam. I coś po sobie zostawię - podsumowuje Klubowicz.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Marta Klubowicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy