Reklama
Reklama

Marina żali się! "Komuś coś ukradłam? Piszą, że lepiej by było oddać pieniądze na fundację"

Marina Łuczenko-Szczęsna (28 l.) udzieliła wywiadu jednej z kolorowych gazet. Oczywiście głównie ubolewa nad hejtem Polaków, którzy zazdroszczą jej luksusowego życia...

Mogłoby się wydawać, że żona bramkarza spędza czas głównie na buszowaniu po drogich butikach i planowaniu kolejnych wakacji.

Okazuje się jednak, że Marina w wolnych chwilach nagrywała przede wszystkim płytę. W końcu kiedyś była też piosenkarką. 

Długa muzyczna przerwa (nic nie nagrywała przez kilka lat) była spowodowana jednak problemami zdrowotnymi, a nie - jak pisali złośliwcy - spędzaniem czasu głównie na wydawaniu pieniędzy męża. 

W rozmowie z "Vivą" Łuczenko opowiedziała o swoim dramacie. Szczegółowo wyjaśniła, że miała polip na fałdzie głosowym. Nie wiadomo było, czy w ogóle będzie mogła wrócić do śpiewania. 

Reklama

Konieczna była operacja i długotrwała rehabilitacja. Na szczęście mogła wtedy liczyć na wsparcie Wojtka.

Teraz wróciła już do formy i zaczęła nagrywać nową płytę, która właśnie ukazuje się na rynku. Marina ubolewa jednak nad tym, że portale i tak będą pisać głównie o tym, ile forsy męża wydała na ciuchy i nowe torebki.

"Uwielbiamy zaglądać do cudzych portfeli - to taki zły zwyczaj" - poucza rodaków i zaraz dodaje: "Wścibstwo nakręca hejt. Czy ja komuś coś ukradłam, zabrałam? Śmieszą mnie zarzuty, że można było lepiej zainwestować te pieniądze na jakieś fundacje czy inne cele dobroczynne. A skąd przekonanie, że tego nie robię?" - oznajmia. 

W dalszej części wywiadu ubolewająca nad tym, że nikt nie interesuje się jej muzyką celebrytka, kontynuuje wywód na temat... pieniędzy. Logiczne...

Pani Szczęsna przekonuje, że pochodzi z niebiednego domu, a rodzice zarabiali dobrze, choć też nigdy się nie przelewało, a do tego już w młodym wieku sama zaczęła zarabiać niebotyczne sumy.

"Już jako 18-latka osiągnęłam sukces na międzynarodowym festiwalu New Wave, na którym wygrałam 70 tysięcy dolarów" - przechwala się.

Później skromnie wymienia liczne konkursy i tytuły, które zdobyła, co oczywiście przynosiło kolejne dochody. Na końcu pochwaliła się, że jej wielki talent dostrzegł sam Wodecki, który wraz z ekipą TVN pofatygowali się do jej rodzinnego miasteczka, by zaprosić ją do show "Droga do gwiazd". 

"Cała Stalowa Wola stanęła na głowie. Wielkie poruszenie, bo z TVN przyjechali zaprosić Marinę do telewizji" - wspomina. 

W końcu docieramy w wywiadzie do płyty i ta oczywiście "nie jest komercyjna" i nie powstała po to, by się super sprzedać, a piosenki z niej grały radia. Na tym nie koniec "problemów"...

"Nie muszę nagrywać utworów komercyjnych, z którymi się nie utożsamiam, tylko po to, by częściej puszczano je w radiu. (...) Nie śpiewam dla owacji, tylko z ogromnej pasji. Zauważ, że moja muzyka jest niekomercyjna. Po pierwsze śpiewam po angielsku, więc to już z góry nie wróży w Polsce sukcesu komercyjnego. I liczę się z tym. Ale cieszę się, jak mam swoich fanów i słuchaczy, którzy już docenili wysoką jakość muzyki, jaką tworzę" - oznajmia skromnie.

I znów wróćmy do pieniędzy, bo Szczęsna na koniec postanowiła obalić kolejny mit. Nowej płyty nie sfinansował jej bogaty mąż! Sama za wszystko zapłaciła. Z czego?

"Wykorzystując na to pieniądze zarobione w licznych kontraktach sponsorskich i reklamowych" - wylicza Szczęsna.

Kupicie płytę? 


pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: Marina Łuczenko-Szczęsna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy