Reklama
Reklama

Leszek Kowalewski: Aktor z kultowego „Rejsu” padł ofiarą zbrodniarza-sadysty, którego nigdy nie ujęto!

Dokładnie trzy dekady temu warszawska prokuratura umorzyła trwające dziesięć miesięcy śledztwo w sprawie makabrycznego mordu, do jakiego doszło w nocy z 9 na 10 sierpnia 1990 roku, a którego ofiarą padł Leszek Kowalewski – aktor-amator znany m.in. z roli poety w filmie „Rejs”. Okoliczności tragicznej śmierci mężczyzny do dziś nie zostały wyjaśnione...

Był wieczór 10 sierpnia 1990 roku, gdy trzej nastolatkowie jadący na rowerach z powsińskiego Parku Kultury na Ursynów znaleźli w Lesie Kabackim zmasakrowane zwłoki. Wezwani na miejsce policjanci z Komendy Rejonowej na Mokotowie stwierdzili, że należą one do około czterdziestoletniego mężczyzny, który szesnaście godzin wcześniej zginął od kilkudziesięciu... nacięć ostrym narzędziem.

Był cięty, dźgany i krojony!

Lekarz badający ciało napisał w raporcie, że denatowi zadano ciosy trzema różnymi narzędziami: dłutem, nożem i siekierą lub tasakiem. Ofiara leżała praktycznie skąpana we krwi, której jednak nie było wokół, co świadczyło o tym, że mordu dokonano w innym miejscu, a zwłoki zostały przeniesione i porzucone w lesie.

Reklama

Dopiero kilka dni później ustalono tożsamość zamordowanego mężczyzny, którego początkowo uznano za bezdomnego włóczęgę. Okazało się, że ofiarą bestialskiej zbrodni jest aktor-amator Leszek Kowalewski.

Nazywali go Missisipi...

Leszek Kowalewski parał się aktorstwem, jak sam mówił, od przypadku do przypadku. Przed kamerą zadebiutował w 1970 roku rolą donosiciela-poety w "Rejsie" Marka Piwowskiego. To właśnie on wypowiedział w kultowym filmie słynne zdanie, że "w damskiej ubikacji napisane jest: głupi kaowiec".

Na castingu brawurowo zaśpiewał piosenkę "Missisipi" Paula Robesona, więc wszyscy nazywali go później Missisipi. Był... maskotką całej ekipy. W przerwach między ujęciami chodził po parostatku "F. Dzierżyński" z pomiętym kajetem, w którym zapisywał swoje wiersze.

Honoraria przepijał w "Miodku"

Leszek Kowalewski przez całe swoje dorosłe życie był na rencie (w dzieciństwie przeszedł zapalenie opon mózgowych), a do niewielkiego zasiłku dorabiał, pracując w warsztacie czapkarskim i jako konserwator stacji telefonicznych. Najwięcej czasu spędzał w przydomowej komórce, w której miał własny warsztat rzeźbiarski oraz w barze "Miodek" przy ulicy Pięknej, gdzie przepijał wszystkie zarobione pieniądze.

Po debiucie w "Rejsie" Leszek Kowalewski pokochał granie w filmach i przyjmował każdą, najmniejszą nawet rolę. To on wcielił się m.in. w kurdupla w "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz", BHP-owca w "Trzeba zabić tę miłość", młodzieńca w "Sanatorium pod Klepsydrą" i klienta u fryzjera w "Przepraszam, czy tu biją?". Latem 1990 roku przygotowywał się do kolejnej roli...

Libacja z kochankiem kochanki

Na początku sierpnia 1990 roku Leszek Kowalewski praktycznie bez przerwy był na rauszu. Tak przynajmniej wynika z zeznań bufetowej z "Miodka", do których parę lat temu dotarła Violetta Krasnowska-Sałustowicz z "Newsweeka".

Kilka dni przed śmiercią Leszek dostał ostatnią rentę i po wypiciu w ulubionej knajpie butelki wina i kilku kieliszków wódki poszedł do znajomego, z którego żoną Małgorzatą od czasu do czasu sypiał.

Tym razem miał pecha, bo zastał kochankę w ramionach innego mężczyzny, niejakiego Remka, co nie przeszkadzało mu wypić w jego towarzystwie kolejnych kilku szklaneczek wina. Panowie podobno ostro się pokłócili. Koniec końców Remek wyrzucił Leszka z mieszkania Małgorzaty.

Dopiero kilkanaście dni później okazało się, że był ostatnią osobą, która widziała aktora-amatora żywego. Niestety, ani on, ani jego kochanka nie pamiętali, co wydarzyło się późnym popołudniem 9 sierpnia 1990 roku w mieszkaniu Małgorzaty i jej męża.

Pytania bez odpowiedzi

Dokąd poszedł Kowalewski po wyjściu z libacji? Z kim jeszcze spotkał się tamtego wieczoru? Kto i gdzie go zakatował, a później wyrzucił jego zakrwawione ciało w Lesie Kabackim? Prokuratorowi prowadzącemu dochodzenie w tej sprawie nie udało się znaleźć odpowiedzi na żadne z powyższych pytań, więc dziesięć miesięcy po znalezieniu zwłok Kowalewskiego zdecydował o umorzeniu śledztwa.

Wiadomo z całą pewnością, że 43-letni Leszek Kowalewski miał w chwili śmierci dwa i pół promila alkoholu we krwi, że bronił się przed napastnikiem, że walczył... Udało się ustalić, że jednym z narzędzi zbrodni było dłuto rzeźbiarskie należące do denata, wykluczono jednak, że do zabójstwa doszło w pracowni Leszka.

Akta sprawy trafiły do tzw. Archiwum X i do dziś znajdują się w piwnicach specjalnego wydziału kryminalnego policji wśród setek akt dotyczących nigdy nierozwiązanych morderstw. Na ich ponowne otwarcie nie ma raczej szans, bo wszyscy "bohaterowie" wydarzeń z sierpnia 1990 roku, którzy byli na liście podejrzanych - a więc Remek oraz Małgorzata i jej mąż - już nie żyją. Nic nie wskazuje na to, by okoliczności brutalnego mordu na poecie z "Rejsu" zostały kiedykolwiek wyjaśnione...

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Źródło: AIM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy