Reklama
Reklama

Krzysztof Baranowski o Wander: Miała męża i syna, ja żonę i dzieci. Ale nie potrafiłem się oprzeć

Jeden z najsłynniejszych Polaków. Żeglarz, kapitan jachtowy, dziennikarz. Legenda i ucieleśnienie męskości. Idol młodzieży. Krzysztof Baranowski (79 l.) w "rozmowie rzece" z Beatą Biały pokazuje inną twarz, dokonując bilansu pełnego przygód życia oraz ujawniając cenę, jaką za nie zapłacił on i jego rodzina. Na pytanie, czy było warto, odpowiada twierdząco. Premiera książki "Spowiedź kapitana" już 18 kwietnia. U nas możecie przeczytać fragmenty.

Podobno kochały się w tobie wszystkie dziewczyny z telewizji?

Nic o tym nie wiedziałem. Dopiero potem Bogusia powiedziała mi, że jej koleżanki spikerki były mną zainteresowane. Ale napotykając moją ostentacyjną obojętność, machnęły w końcu na mnie ręką. Naprawdę nie szukałem romansu.

A jednak nie udało ci się go uniknąć.

Pewnego dnia wychodziłem z telewizji i zobaczyłem, że przy drzwiach stoi pani Bogumiła Wander. Czekała na taksówkę. Uważałem, że jest najpiękniejszą kobietą w Polsce, no i do dzisiaj pozostaję w tym przekonaniu. "Może podwiozę?" - zapytałem. Wtedy jeszcze nie myślałem, że coś więcej może nas połączyć. Kochałem swoją żonę i chciałem pozostać jej wierny. Ale z drugiej strony ta kobieta mnie fascynowała. Zgodziła się. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Bogusia mieszkała w domu przy Dąbrowieckiej, maleńkiej ślepej uliczce na Saskiej Kępie. Zatrzymałem się przed domem, ona wyszła, do widzenia, do widzenia, bez żadnych zaproszeń, zobowiązań, bez żadnych zalotów, słów dwuznacznych, po prostu podwiozłem i tyle. Pojechałem do końca uliczki, żeby zawrócić. Jadąc z powrotem, spojrzałem na jej dom. Zobaczyłem, że stoi przy drzwiach i macha mi ręką. Pomachałem. Zapamiętałem adres.

Reklama

Ktoś dziś mieszka w tym domu?

Nie wiem. Bogusia została wydziedziczona. Przegrała piękny dom, no ale to są konsekwencje. Zapłaciła wysoką cenę za tę miłość.

A ten adres przydał ci się?

- Kilka tygodni później byłem na Festiwalu Filmów Morskich w Kartagenie w Hiszpanii. Miałem zrealizowany w telewizji film o polowaniu na wieloryby. Ponieważ nie było nic do roboty, całymi dniami siedziałem na placyku z wyciągniętymi nogami, piłem drinki, czułem się gościem festiwalowym jakby na zapas, bo żadnego filmu wcześniej nie zrobiłem i, prawdę mówiąc, na filmie niewiele się znałem. "Czekanie na wieloryba" to był mój pierwszy zawodowy film i od razu taki sukces - wysłano go na festiwal. Pewnego popołudnia, siedząc na tym placu, usłyszałem stukot obcasów. Podniosłem głowę i zobaczyłem piękną kobietę. "Chyba pani Bogusia" - przemknęło mi przez myśl i aż poruszyłem się z radości. Bo oto najpiękniejsza kobieta nagle znalazła się tutaj. Ale kiedy podeszła bliżej, okazało się, że to nie ona. Wtedy napisałem do niej list.

Co było w tym liście?

"Do tej pory wystarczało mi, że mieszkamy w jednym mieście, ale już mi nie wystarcza" - chyba tak się zaczynał. Napisałem, że dziękuję za spotkanie, że bardzo mi się podoba i że być może to nie ostatni raz. I wysłałem pod adresem, który nosiłem w pamięci. Nie wiązałem z tym specjalnych nadziei. List musiał zrobić na niej wrażenie, bo pokazała go koleżankom. Przedyskutowały i doszły do wniosku, że trzeba podziękować.

Stare dobre wychowanie mówi: Na list trzeba odpowiedzieć.

No właśnie. Ale ponieważ pracowaliśmy w jednym budynku, zamiast odpowiadać na list, przyszła do mojego pokoju zrobić to osobiście. "Może pójdziemy na obiad?" - zapytałem. Kilka dni później pojechaliśmy do uroczej Kuźni Wilanowskiej.

Pamiętasz to, jak była ubrana?

Skąd! Byłem tak podekscytowany, że nic nie pamiętam. Oprócz tego, że zamówiła pstrąga i go nie jadła. Później tłumaczyła, że z wrażenia. Nasze przejażdżki samochodem wciągały nas coraz bardziej. Ale wciąż byliśmy na "pan", "pani". Bogusia opowiadała o sobie, a mnie podobała się coraz bardziej. Beznadziejna sytuacja. Ona miała męża i syna, ja żonę i dwójkę dzieci. Ale nie potrafiłem się oprzeć, by tej pięknej kobiety kolejny raz nie zaprosić na przejażdżkę. "Zobaczymy, co będzie z tego dalej" - starałem się odpędzać myśli. Pewnego dnia kupiłem szampana, dwa kieliszki i wyjechaliśmy w... pole. Wtedy wyciągnąłem butelkę i zaproponowałem, żebyśmy mówili sobie po imieniu. Po raz pierwszy pocałowaliśmy się. Ale nic nie zapowiadało dalszego ciągu. Nie wiedziałem wtedy, że Bogusia się we mnie zakochała. Zacząłem się raczej zastanawiać, czy czasem ja się nie zakochałem.

Bałeś się, że skomplikuje ci to życie?

- Oczywiście. Bo co wtedy robić? A ja przecież postanowiłem, że nigdy nie pójdę w ślady ojca i nie zostawię rodziny. Naprawdę nie miałem zamiaru odchodzić od żony. Romans z najpiękniejszą kobietą to co innego, ale rozwód nie wchodził w grę.

Miałeś już wcześniej romanse?

Tak. Były bez znaczenia. Po samotnym rejsie, kiedy nabrałem śmiałości i poczułem się prawdziwym facetem, poderwałem jedną słynną aktorkę, potem drugą, ale to były znajomości, które kończyły się po paru lub kilkunastu miesiącach. Z Bogusią zapowiadało się podobnie. Długo wystarczały nam wspólne przejażdżki. Aż wreszcie umówiliśmy się w hotelu.

pomponik.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy