Reklama
Reklama

Katarzyna Walter musiała być samodzielna, ale bała się samotności!

Katarzyna Walter (57 l.) od czterech lat spotyka się z Romanem Dziewońskim. Ostatnio krążyły plotki o ich rozstaniu, jednak nic bardziej mylnego! Aktorka opowiedziała w szczerym wywiadzie o tej szczególnej relacji.

Aktorka swego ojca widziała tylko trzy razy w życiu. Sama chciała mieć pełną rodzinę, lecz nie udało się jej takiej stworzyć. Były momenty, kiedy Katarzyna Walter miała wszystkiego dość, ale dzieci dawały jej siłę.

Teraz powoli układa sobie życie z mężczyzną i w tygodniku "Dobry tydzień", zdradza, czy to jest ten jedyny.

Urodziła się pani w Krakowie, a chrztu udzielił pani Karol Wojtyła. Jak do tego doszło? 

Był przyjacielem rodziny. Dał ślub moim rodzicom, później mnie ochrzcił, a wszystko to odbyło się w Kościele Mariackim. Ksiądz Wojtyła był świetnym kompanem dla studentów krakowskich, jeździł z młodzieżą na spływy kajakowe, chodził po górach. W tej grupie byli moi rodzice, stąd się znali. Łączyła go też przyjaźń z moją babcią Marią, osobą bardzo wierzącą. Często ją odwiedzał. "Przyszywałam zerwany wieszaczek do palta mojemu Karolkowi. A teraz on jest papieżem. Mój Karolek!" mawiała babcia.

Reklama

Mama odwiedziła go kiedyś w Watykanie? 

Nie. Całe życie miała problemy ze zdrowiem. Praktycznie zaczęła chorować zaraz po moim urodzeniu i było jej z tym bardzo ciężko. Pewnie dlatego nigdy nie pojechała do Rzymu.

Jaką była osobą?

Pracowitą, upartą, konsekwentną. Skończyła politechnikę, specjalność inżynier melioracji wodnych. Miała też artystyczną duszę, była wrażliwa, bardzo oczytana, pełna fantazji. Jednak przez swoje choroby rezygnowała z różnych rzeczy. Odznaczała się urodą, dbała o siebie, co tydzień musiała iść do fryzjera. Patrzyłam w nią jak w obraz. Ja jako nastolatka byłam grubą, niezdarną dziewczyną z wieloma kompleksami. Dopiero przed egzaminami do szkoły aktorskiej schudłam. Mama z moim ojcem rozwiodła się, kiedy miałam półtora roku. Była niezależna, sama mnie utrzymywała.

Brak ojca musiał być dla pani bardzo dojmujący.

Jak dla każdej córki. Dziewczynki potrzebują tatusiów. Chcą mieć poczucie, że jest mężczyzna, który je obroni, weźmie na ręce, pochwali, wytłumaczy świat. Brak ojca rzutuje na późniejsze relacje z partnerami. Tak naprawdę w ogóle go nie znałam. Widziałam go trzy razy w życiu. Wiem tylko, że był przystojnym, wysokim, szczupłym blondynem. Amantem. Nawet o jego śmierci dowiedziałam się z telegramu. Nie wiem, dlaczego wszystko tak się potoczyło...

Duży wkład w pani wychowanie miała babcia Maria. 

Przede wszystkim ona się mną zajmowała. Była ciepła, czuła, cierpliwa, konsekwentna. Mama pracowała zawodowo, nie miała dla mnie tyle czasu. Babcia kupiła za zaoszczędzone w czasie wojny pieniądze dom pod Warszawą, taką przedwojenną chałupę w Zalesiu Górnym. Mieszkałyśmy tam parę lat, a potem wróciłyśmy do Warszawy na Powiśle.

Mówi pani, że kobiety w waszej rodzinie samotnie wychowują dzieci od trzech pokoleń? 

Od czterech. Już prababka się rozwiodła. Na tamte czasy to była wyjątkowa sytuacja. My jesteśmy wymagające, a przy tym dosyć przedsiębiorcze baby, łatwo nie odpuszczamy. Trochę inna była sytuacja babci, która męża straciła w czasie wojny. Dziadek Karol został wywieziony przez NKWD. Potem nigdy się z nikim nie związała, zawsze go czule wspominała. Myślę, że gdyby nie wojna, dotrzymaliby ślubów.

Pani nie zakładała, że powtórzy samotne życie, a jednak... 

Chciałam mieć pełną rodzinę, dom, dzieci. Syna Kacpra urodziłam na czwartym roku studiów. Był zaplanowanym dzieckiem. Dziś mieszka we Wrocławiu, gdzie jego ojciec. Z drugiego małżeństwa mam dorosłą córkę. To trudne wychowywać dzieci w pojedynkę, ale tak się ułożyło. Dzieci dawały mi ogromną siłę. Żaden mężczyzna mnie nie utrzymywał, nie pożyczałam od nikogo pieniędzy. Zakasałam rękawy i pracowałam, na kilka lat rzuciłam aktorstwo. Wszyscy mi mówią, że jestem silna. Czasami jestem bardzo słaba i naprawdę zmęczona. Ale jak jest konieczność, to nie ma rady.

Od czterech lat jest pani w bliskiej relacji z Romanem Dziewońskim. Dojrzała miłość różni się od młodzieńczej?

W dojrzałym związku więcej jest przyjaźni i tolerancji do słabości drugiej osoby, mniej histerii, szarpania się. Bardziej też liczy się intelektualne porozumienie.

Ponoć ukochany ujął panią właśnie rozmową? 

Obracamy się w tym samym środowisku, ale nasza bliższa znajomość zawiązała się latem na Helu, gdzie jeżdżę od 27 lat. Roman po prostu do mnie podszedł. Potem zaczęliśmy spotykać się na plaży. Bardzo dużo gadaliśmy. Oczywiście to nie jest jedyny element, który powinien łączyć ludzi, nawet w starszym wieku. 

To mężczyzna, z którym chciałaby się pani zestarzeć?

Na to pytanie będę mogła odpowiedzieć, stojąc nad grobem.

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Walter
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy