Reklama
Reklama

Katarzyna Pakosińska: Trzeba być trochę dzieckiem!

Katarzyna Pakosińska (44 l.) odchodziła z Kabaretu Moralnego Niepokoju w atmosferze skandalu. Teraz zapewne byłaby jedną z gwiazd hitowego "Ucha prezesa". Jej kariera podążyła w zaskakującym kierunku, czego najlepszym dowodem może być najnowsza książka, która niebawem trafi do polskich księgarń...

Słynąca z perlistego śmiechu Katarzyna Pakosińska była jednym z filarów Kabaretu Moralnego Niepokoju. W pewnym momencie została z niego wyrzucona. 

Gwiazda pożaliła się w jednym z wywiadów, że koledzy z grupy chcieli głównie zarabiać pieniądze, co wiązało się z bardzo częstymi podróżami po całej Polsce. 

W pewnym momencie Pakosińska uzmysłowiła sobie, że "za chwilę kończy 40 lat, wychowuje córkę, nie może i nie chce spędzić całego życia w busie". Momentem przełomowym okazał się dodatkowy występ, na który jej koledzy się zdecydowali. Ona ten czas zaplanowała już dla córeczki!  

Reklama

"Dziecku kończyły się ferie. Nowy plan lekcji. I musiałam to ogarnąć. Miałam wyliczone, że wrócę z trasy i zajmę się Mają. Ten dodatkowy występ w Bydgoszczy komplikował sprawę. Bez żadnych wstępów usłyszałam: ‘Występujesz albo wylatujesz’. No i wyleciałam” – wyznała w „Wysokich Obcasach” Pakosińska.

Dziś żyje zdecydowanie spokojniej, pisze książki i wreszcie ma czas dla córki. Właśnie wydaje kolejne wyjątkowe dzieło dla wyjątkowego czytelnika… 

W rozmowie z "Życiem na Gorąco" zdradza szczegóły tego niezwykłego projektu...

Kojarzona jest pani jako artystka kabaretowa, ale ponad rok temu zadebiutowała w roli autorki książki dla dzieci. Skąd pomysł, by zabrać się za tego typu, niełatwą, twórczość?

- Z codziennych obserwacji, które uświadomiły mi, że brakuje u nas literatury dla dzieci w wieku od siedmiu do dwunastu lat. Mamy książki dla trzy- i czterolatków, później długo, długo nic, a następnie przeskakujemy do powieści dla starszych nastolatków w stylu „Zmierzchu” Stephenie Meyer. Nie mam nic przeciw sagom o wampirach, lecz pomyślałam, że czas to zmienić – tak powstała 'Malina cud-dziewczyna'. Mojej córce Mai, czyli mojemu najsurowszemu krytykowi, od razu spodobało się, że akcja dzieje się tu i teraz, a nie w wymyślonym, fantastycznym, odrealnionym świecie.

Siadła pani przy klawiaturze i poniosła panią wyobraźnia?

- Nie tylko. Ważna jest też dyscyplina. Zawsze mam przy sobie notes, gdzie zapisuję  pomysły, spostrzeżenia czy śmieszne powiedzenia, które wyłapuję od córki i jej rówieśników. Choćby ostatnio 'luzik arbuzik'. Maja jest zresztą moją pierwszą recenzentką i kiedy słyszę od niej: 'To słabe jest i takie z twoich czasów', wykreślam z miejsca. Aby przekonać młodego czytelnika do tego, co się napisało, to przede wszystkim język ma być wiarygodny, naturalny, dokładnie taki, jakim on się porozumiewa. Dialogi muszą być żywe, nie razić sztucznością czy literackością.

Co jeszcze jest pomocne przy pisaniu dla najmłodszych?

- Spojrzenie satyryka! Trzeba też być samemu trochę dzieciakiem, ale na szczęście dorosłość nie do końca mnie dogoniła. Oto przykład: kiedy którejś nocy pisałam jedną z najstraszniejszych scen, w której to pojawia się czarny charakter, czyli Pan Drążek, to tak się wystraszyłam, że szybko czmychnęłam pod kołdrę. I spałam całą noc przy zapalonym świetle! 

Zwariowane historie o Malinie są dla samej Pani pouczające?

- Jak najbardziej! W najnowszej, drugiej już książce, „Malina szał-dziewczyna” pojawiają się na przykład takie powiedzenia jak: 'koszałki- opałki', 'zbić kogoś z pantałyku' czy 'przywiązywać do czegoś wagę'. Ze zdumieniem odkryłam, że muszę się podszkolić w arkanach wiedzy językowej! A później radziłam swoim młodym czytelnikom, by zapytali dorosłych, co znaczą te powiedzenia. Choćby dlatego, żeby zobaczyli ich konsternację z braku udzielenia odpowiedzi.

Pani bohaterka za sprawą magicznego szmaragdełka przenosi się też w czasie, do roku 1984. Dlaczego akurat do połowy lat osiemdziesiątych?

- Tamte lata kojarzą mi się z ukochanym zespołem Republika i oczywiście z niezapomnianą listą przebojów Programu III Polskiego Radia Marka Niedźwieckiego. Moje ówczesne życie podporządkowane było przede wszystkim muzyce. W tamtych czasach z wypiekami na twarzy czytałam też „Dzieci z Bullerbyn” i „Małgosię kontra Małgosię”, co doskonale wychwytują mamy moich czytelników prowadzące blogi. Od razu i bez żadnej podpowiedzi wiedzą, jakim rodzajem literatury się pasjonowałam. Poza tym podróże w czasie zawsze mnie fascynowały, moją ulubioną książką była „Godzina pąsowej róży”.

Dzisiejsze dziesięciolatki różnią się od tych z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku?

- Z pewnością żyją szybciej niż kiedyś, ale mają dokładnie te same problemy i rozterki, jakie mieliśmy my. Dziesięcioletnia Malina przenosi się do czasów, kiedy jej mama była dwunastolatką.  Czy coś je różni? Prócz  stroju naprawdę niewiele...

Różnice pokoleniowe chyba jednak istnieją?

- Wydaje mi się, że moje pokolenie miało bardziej rozbudowaną wyobraźnię, ze zwykłego znalezionego w piaskownicy patyka potrafiliśmy zrobić co najmniej autostradę! Graliśmy w kapsle, bawiliśmy się na trzepakach. W przeciwieństwie do dzisiejszych nastolatków stwarzaliśmy swoje własne światy, a nie wchodziliśmy do tych już istniejących. Nie było alternatywnych rzeczywistości w postaci gier komputerowych, a moim największym marzeniem była harcerska finka. Dlatego nawet w książce prócz zabaw i zagadek, podpowiadam rodzicom, by zamiast kupować swoim pociechom mechaniczne zabawki, zagrali z nimi w planszówki.

Rozm. Artur Krasicki

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy