Reklama
Reklama

Kabaret OT.TO: Popularność uderza do głowy

W rozmowie z "Życiem na gorąco" członkowie kabaretu OT.TO - Wiesław Tupaczewski, Andrzej Tomanek i Andrzej Piekarczyk - wyjawili kulisy swojej działalności, a także opowiedzieli m.in. o najbardziej spektakularnej wpadce.

Przez trzydzieści lat byliście zapewne panowie świadkami niejednego zabawnego lub skandalicznego wydarzenia. A może sami zaliczyliście spektakularną wpadkę?

Andrzej Piekarczyk, Andrzej Tomanek, Wiesław Tupaczewski: Największa wpadka? W 1997 roku nagraliśmy typowo muzyczną płytę "7777" i dostaliśmy zaproszenie na Koncert Premier na Festiwal Opolski. Postanowiliśmy udowodnić, że umiemy grać na żywo, a nasz krążek nie jest żadną ściemą. Wszystko szło nieźle na próbie, lecz podczas transmitowanego w telewizji koncertu na żywo - przez jakiś błąd, niedopatrzenie akustyków, bo nie śmiemy myśleć, że to czyjaś złośliwość i premedytacja - nie mieliśmy w odsłuchach żadnych instrumentów, prócz jednej akustycznej gitary.

Reklama

I?

Wszystko się kompletnie posypało, nikt nie mógł trafić w tempo. Cała branża muzyczna miała satysfakcję!

Lata 90. to również pasmo waszych wielkich sukcesów?

To była z pewnością najweselsza, najbardziej spontaniczna dekada. W Polsce rodził się na nowo rynek estradowy, niesterowany socjalistycznym zarządzaniem kulturą. Graliśmy po trzysta koncertów rocznie, rzadko bywaliśmy w domu, mieliśmy ponad trzydzieści fanklubów w całej Polsce, czuliśmy się wręcz jak gwiazdy rocka!

To dobrze, czy źle?

Łatwo było stracić poczucie kontaktu z rzeczywistością. Dlatego nie wierzcie tym, którzy mówią, że popularność nie uderza do głowy, że nie pojawia się "sodówa". Z drugiej strony nasze pieniądze w latach dziewięćdziesiątych przejęli piraci. Zdradzimy, że udało nam się zebrać siedemnaście tytułów naszych wydawnictw, które były sprzedawane w Polsce w setkach tysięcy egzemplarzy - oczywiście bez naszej zgody.

Ówczesne życie satyryków bardzo różniło się od dzisiejszego?

O tak! Kiedy w latach osiemdziesiątych byliśmy na dorobku królowały kabarety "Pod Egidą", "Tey" i "Elita" przemycające aluzje do naszego uzależnienia od ZSRR i próbujące przechytrzyć cenzurę. Nam udało się przebić do świadomości widzów w latach dziewięćdziesiątych, kiedy ludzie - mimo trudności związanych z transformacją z socjalizmu do kapitalizmu - byli pełni nadziei, radości i optymizmu. Naród nie był podzielony, tak jak teraz, był pewien wiary, że wszystko jest w naszych rękach i wszystko dobrze się ułoży. No i nikt nie słyszał o internecie, który zmienił to i owo.

To znaczy?

Nie było dojmującego, wszechobecnego "hejtu", choć może istniał, tylko nie miał ujścia w mediach społecznościowych. Teraz poprzez rozwój środków masowej komunikacji mamy ułatwiony dostęp do wszelkich treści. Niestety, do tych kiepskich także. Internauci tworzą memy, często bardzo inteligentne, ale to youtuberzy zawładnęli młodym pokoleniem brutalizując język oraz przekaz. Uprościli świat do swojej żabiej, niedojrzałej perspektywy.

Gdzie zatem tkwi klucz waszego sukcesu?

W "Zasmażce". A mówiąc poważnie - w nowatorstwie i muzykalności. Trochę megalomańsko to zabrzmiało, ale wyjaśniamy. Byliśmy pierwszym kabaretem, który mocno postawił na żarty muzyczne i piosenki, których z kaset słuchała cała Polska. A do tego mieliśmy nieprawdopodobną młodzieńczą energię na scenie i odrzuciliśmy wszelką koturnowość, która charakteryzowała ówczesne kabarety. Bezpośredniość, luz i muzykalność, to były cechy, dzięki którym udało nam się trafić do widzów.

Jakie jeszcze cechy powinien posiadać satyryk, aby być dobrym w tym, co robi?

Powinnością satyryka jest bezwzględna krytyka każdej patologii, odkrywanie prawdziwych intencji i emocji - powinien być błaznem królewskim, któremu wszystko wolno powiedzieć, ale tylko w wypadku, gdy jest prawdziwym satyrykiem, a nie "pożytecznym idiotą". A granica oddzielająca jednego od drugiego jest niezwykle cienka.

Po trzydziestu latach działalności nie męczy was życie w trasie, ciągłe pojawianie się na scenie?

Kiedyś bywało to męczące, teraz już nie. Z wiekiem zwiększa się tolerancja i zmniejsza spożycie. Nadal jednak mamy tremę przed występami na żywo, ale stres nas nie obezwładnia lecz mobilizuje. Jak powiedział ktoś mądry - tym się różni artysta od chałturnika, że ten drugi nie ma tremy.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy