Reklama
Reklama

Jolanta Fraszyńska: Tak wyglądało jej dzieciństwo

Dzieciństwo w Mysłowicach to wspomnienia dobre i złe. Dziadek i jego bezgraniczna miłość przed laty dodawały jej skrzydeł.

"Dziś mija 111. rocznica urodzin mojego kochanego Dziadka, Antoniego Patalasa, ojca mojej Mamy. Mistrza Fryzjerskiego z Mysłowic. Odszedł, gdy miałam zaledwie 10 lat" − napisała niedawno Jolanta Fraszyńska.

Wspomina go z czułością, miał anielską cierpliwość do dzieci. Jego żona, a jej babcia, Gertruda, urodziła ich pięcioro. Pobrali się w wieku dojrzałym, oboje zbliżali się do 40.

Antoni pochodził z Poznania, by utrzymać liczną rodzinę otworzył w Mysłowicach mały biznes. − Miał na Słupnej jedyny zakład fryzjerski, taki ze starymi suszarkami − wspomina aktorka.

Reklama

Strzygł, szkolił uczniów, a żona zajmowała się domem.

Jola dzieliła czas między naukę, zabawę na podwórku i wizyty u seniorów. Mieszkali w familoku, w którym na dole pracował Antoni i jej mama, Krystyna - śliczna, zadbana kobieta układającą klientkom misterne koki i loki.

Wewnątrz zawsze siedziały rzędy klientek z wałkami na głowie, unosił się zapach lakieru do włosów. Niedaleko mieścił się Dom Małego Dziecka.

− Mama, a wcześniej dziadek, hurtowo obcinali dzieciom włoski − opowiada Fraszyńska.

Kiedy Patalasowie chcieli porozmawiać o czymś w tajemnicy przed wnuczkami, przechodzili na niemiecki. Byli dwujęzyczni.

Jolę i jej rok starszą siostrę Kasię otaczała atmosfera niedopowiedzeń. Czuły się kochane przez dziadków, wujków, ale w rodzinie unosiło się nie nazwane po imieniu "poczucie wstydu i gorszości".

Krystyna urodziła starszą córkę jako 17-latka, kolejną rok później. Kasia i Jola nie znały swoich ojców, co w tamtych czasach było skandalem.

− Ludzie gadają, ale chleba nie dają − powtarzała córkom mama.

Starała się je zahartować przez złymi językami. Jolanta nauczyła się grać, ukrywać uczucia. Przed koleżeństwem z podwórka udawała twardzielkę. Nawet rodzicielka się nabierała.

− Dobrze, że jesteś taka cholera, to się nie dasz − mawiała.

W dziadku Jola zawsze miała wsparcie. Uczył ją i siostrę fryzjerstwa, jak tylko mógł, rozpieszczał. Nosił wnuczki na "barana", śpiewał im "Wszystkie rybki śpią w jeziorze".

− Był nieprawdopodobnie łagodnym i dobrym człowiekiem − wspomina Jolanta.

Cieszył się jej dziecięcymi występami w zespole WSS Społem. Żałuje, że nie dożył chwili, gdy została aktorką.

Zawsze o nim pamięta, bo to też dzięki jego miłości dała sobie radę w życiu. Wyrosła na delikatną, a zarazem silną osobę.

− W moim sercu na zawsze − podkreśla, dziękując dziadkowi za wszystko.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:


Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Jolanta Fraszyńska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy