Reklama
Reklama

Joanna Kurowska o życiu po śmierci męża: Myślałam, że z tego nie wyjdę

Joanna Kurowska (52 l.) przez rok po śmierci męża brała antydepresanty. Odstawiła, bo uważa, że bez cierpienia nie ma prawdziwego życia.

Moje małżeństwo było wspaniałe zanim Grzegorz nie zaczął poważnie chorować. To była ogromna miłość. Gdybym miała jeszcze raz wyjść za mojego chorego męża, to bym wyszła - wyznała ostatnio aktorka w programie "Prawdę mówiąc". We wrześniu 2014 roku Grzegorz Świątkiewicz (†55), który przez lata cierpiał na głęboką depresję, popełnił samobójstwo. To był dla Joanny najtragiczniejszy dzień w życiu.

- Przez rok brałam antydepresanty. Odejście męża było bardzo bolesne, myślałam, że z tego nie wyjdę. Jednak w końcu zrozumiałam, że mam nastoletnią córkę, o którą muszę zadbać, że nie mogę egoistycznie myśleć tylko o sobie - wspomina. Odstawienie leków nie było łatwe.

Reklama

- Ludzie biorą antydepresanty, żeby nie czuć życia, wtedy nic ich nie smuci, ale też nie cieszy. Ból jest częścią życia. Ja wolę cierpieć w pełni i być szczęśliwą w pełni. Jedno bez drugiego nie istnieje. Doświadczyłam wiele dobrego i wiele złego, ale to jest pełnia życia - podkreśla.

Swojego męża, dziennikarza sportowego TVP, Joanna poznała w jego czterdzieste urodziny. Zaiskrzyło, kiedy z Agatą Młynarską przyjechała do jego domu w Piasecznie - Grzegorz leczył wtedy rany po rozstaniu z Katarzyną Dowbor, która związała się z Jerzym Baczyńskim. Nazywał Asię swoim prezentem od losu.

- Nigdy w życiu nie spotkałam tak cudownego człowieka. Moje małżeństwo to coś, co mi się pięknie przydarzyło - opowiadała Joanna. W 2001 roku aktorce udało się zostać mamą. Byli z Grzegorzem bardzo szczęśliwi. Jednak wszystko zmieniło się, kiedy mąż zapadł na depresję. Zmagał się z nią wiele lat. Joannę przerażało, kiedy mówił, że chciałby umrzeć, że nic nie ma dla niego sensu. Przeszedł wiele terapii, po których jego stan się poprawiał, znowu był radosnym mężczyzną, w którym się zakochała. Na krótko. Wspierała go jak mogła, ale bezskutecznie.

- Nie mogłam mu pomóc. Nikt nie mógł - mówiła. W końcu stało się najgorsze. Pewnego dnia znalazła go martwego w ich domu. - Wciąż pokutuje u nas złe podejście do tej choroby. Nie pomaga mówienie: "Weź się w garść! Zobacz, masz piękną żonę, dom, dziecko, wszystko" - mówi Kurowska.

Dziś samotnie wychowuje córkę i dobrze sobie radzi. Wszystko dlatego, że jako zaradna kobieta od lat starała się dobrze inwestować zarobione na reklamach pieniądze. - Nie kupowałam za nie Ferrari, bo mnie takie rzeczy nie bawią - tłumaczy. Dzięki temu ma teraz komfort grania tylko tych ról, które są dla niej interesujące. Tragedie, których doświadczyła, nie zmieniły jej systemu wartości.

- Trzeba być lojalnym i żyć w zgodzie ze sobą. Lęk jest powodem całego zła na świecie. Dlatego nie wolno nam się bać - mówi. Nauczyła się też pokory, a ilekroć o niej zapomina, wydarza się coś, co sprowadza ją na ziemię. - Życie mnie nie oszczędzało. Zaliczyłam wiele upadków. To były śmierci, rozstania, traumy, ale się z tego podniosłam - podkreśla.

Najważniejsza jest dla niej córka, którą kocha miłością bezwarunkową. Stara się wynagrodzić odejście ukochanego ojca, przekazać jak najwięcej ze swojego doświadczenia. Ale szanuje też wybory dziewczyny. Zosia jest teraz w trudnym momencie. Jak każda nastolatka szuka własnej drogi. Kiedy oświadczyła, że chce zostać aktorką, Joanna zabrała ją na plan zdjęciowy, by przekonała się z czym wiąże się ten zawód.

- Po pół roku grania przeszła jej chęć na aktorstwo - śmieje się Kurowska. Zosia wie, że mama będzie ją zawsze wspierać. A Joanna jest wdzięczna mężowi, że dał jej ukochane, jedyne dziecko.

***

Zobacz więcej materiałów:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Joanna Kurowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy