Reklama
Reklama

Jarosław Kret miał myśli samobójcze: Przy życiu trzymał mnie tylko mój syn

Jarosław Kret (56 l.) w najnowszym wywiadzie opowiedział o depresji, z którą zmagał się w ostatnich latach.

Problemy ze zdrowiem popularnego pogodynka rozpoczęły się wraz z utratą pracy w TVP. Choć był jedną z najpopularniejszych twarzy telewizji i przepracował tam 14 lat, dyrektor nie znalazł czasu, by poinformować go o tym osobiście. Zrobiła to... koleżanka z pracy. Tak rozpoczął się koszmar Jarka Kreta...

"Byłem królem życia, radosnym i szczęśliwym, w telewizji pokazywałem, że wszystko jest w porządku. Aż nagle, ni stąd ni zowąd, dowiedziałem się, że nie ma dla mnie już miejsca w mojej rzeczywistości. Że jutro nie będzie mnie w mojej pracy i że nie mam do niej powrotu" - opowiada na łamach "Twojego Imperium".

Reklama

Początkowo zajął się pisaniem książki, najgorsze przyszło jednak kilka miesięcy później. Pogodynek przestał wychodzić z mieszkania, zaczął stronić od ludzi. W końcu zamknął się w sobie.

"Czułem się coraz mniej potrzebny, za to coraz bardziej niepotrzebny. Straciłem chęć do życia, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to depresja. (...) Uciekałem do domu przed znajomymi i w ogóle przed presją. Siedziałem godzinami w samotności. Bardzo często depresja polega na tym, że nie chce się wstać z łóżka, nie chce się iść do pracy. U mnie to wyglądało tak, że spałem dniami i nocami. Oglądałem też telewizję. Straciłem ochotę do działania" - mówi.

Gdy bliscy i przyjaciele próbowali mu pomóc, odsuwał ich. Dziś już wie, że forma depresji, której doświadczył, to dystymia, czyli depresja przewlekła z podłożem nerwicowym. W końcu pojawiły się myśli samobójcze - prezenter nie targnął się jednak na życie ze względu na swojego syna.

"Coraz bardziej narastało we mnie rozdrażnienie, niechęć do aktywności. (...) Przy życiu trzymał mnie tylko mój syn. Ale potem nagle okazało się, że odnaleźli się przyjaciele, z którymi od dawna nie miałem kontaktu. Oni wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Mój kolega, psycholog Andrzej Gryżewski, widział, że ze mną dzieje się coś złego, i wysłał mnie do swojej koleżanki po fachu. Zacząłem chodzić na terapię. To trwało półtora roku".

Jarosław Kret podkreśla, że przez cały okres nie wspomagał się lekami. Z depresji wyszedł tylko i wyłącznie dzięki psychoterapii. Choroba trwała dwa lata i była wycieńczającym psychicznie doświadczeniem. Dziś czuje się, jakby startował od zera. Od niedawna zapowiada pogodę w Polsacie, gdzie pracuje wielu jego znajomych. Ma jedno pragnienie: chciałby się znów zakochać, bo - jak podkreśla - jest "normalnym zdrowym mężczyzną w sile wieku".

Walkę z depresją wspomina jako "bardzo ciężki czas, dwa lata wycięte z życiorysu".

"Nie chcę tutaj budować swojej martyrologii. Miałem niską samoocenę, potwornie cierpiałem i ogólnie był to bardzo zły czas. Ale można z tego wyjść i to jest najważniejsze, co chcę przekazać. Tylko, że aby z tego wyjść, muszą być spełnione dwa podstawowe warunki: społeczeństwo musi wiedzieć, czym jest depresja i jak się z nią obchodzić".

Pytany o najcenniejszą lekcję, jaką wyciągnął z tego, co mu się przydarzyło, mówi wprost: "Nauczyłem się tego, że trzeba żyć chwilą".

pomponik.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy