Reklama
Reklama

Jacek Rozenek: Chciałem zostać księdzem

Myślał, że ma powołanie. Potem wadził się z Bogiem. Szukał Go, podróżując po całym świecie. Dziś wie, że On jest zawsze z nim.

Aktorstwo mu nie wystarcza. Jest trenerem biznesu, prowadzi szkolenia. W życiu osobistym miał wzloty i upadki. Jacek Rozenek (48 l.) najbardziej dumny jest ze swoich synów, dorosłego już Adriana z pierwszego związku oraz Stanisława (11 l.) i Tadeusza (7 l.) z małżeństwa z Małgorzatą Rozenek.

Jakimi wartościami pan się kieruje, wychowując synów?

Ważna jest miłość do ojczyzny. Budowanie wspólnoty między ludźmi, dbanie o polski język, o kulturę i historię. Moi synowie znają na pamięć "Przysięgę AK" i cztery zwrotki hymnu. Tak jak ja.

Reklama

Chętnie się uczą?

Staram się, żeby poznawali Polskę, naszą kulturę i historię w jak najbardziej atrakcyjnej formie. W wakacje razem odkrywany różne zakątki kraju. W zeszłym roku byliśmy w Wilczym Szańcu. W tym pojechaliśmy zobaczyć były obóz koncentracyjny w Sztutowie na Wybrzeżu. Jeśli w takich miejscach tata opowie dzieciom o historii, na pewno to zapamiętają lepiej, niż gdybyśmy siedzieli w domu na kanapie.

To nie za ciężki kaliber spraw?

Przecież nie zwiedzamy tylko obozów koncentracyjnych! W te wakacje byliśmy na Podhalu i poznawaliśmy gwarę góralską. Potem nad morzem rozmawialiśmy z Kaszubami. A po drodze podjechaliśmy na Kurpie, żeby zobaczyć pozostałości niezwykłego folkloru. Polska jest fantastyczna i bardzo różnorodna, a takie męskie wyjazdy z synami to nasz sposób na letnie weekendy.

Na festiwalu "Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci" w Gdyni pod koniec września poprowadzi pan lekcję historii.

Opowiem młodzieży o Henryku Kończykowskim, który podczas Powstania Warszawskiego zdobył "Gęsiówkę", niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny w stolicy. Zapytałem go kiedyś o to, jak chłopcy z jego oddziału reagowali na stres, czy bardzo przeklinali? Był szczerze zaskoczony tym pytaniem. Powiedział mi, że nikt nie przeklinał, bo to by przecież brukało język polski!

Dlaczego pan zaangażował się w ten festiwal?

To sprawa osobista, nie ma nic wspólnego z polityką. Mój tata był młodym chłopcem, gdy zaczęła się wojna. Mieszkał w Brańszczyku pod Wyszkowem i wstąpił do Narodowych Sił Zbrojnych. Walczył z Niemcami, a potem razem ze swoim oddziałem starał się ochraniać ludność miejscową przed gwałtami Armii Czerwonej.

Jak potraktowała go Polska Ludowa?

Jego życie jest pełne tajemnic. O czasach wojny i mrocznych latach stalinizmu nie chciał ze mną nigdy rozmawiać. Może dlatego, że gdy się urodziłem, był już starszym człowiekiem. Obiecywał, że opowie mi wszystko, jak dorosnę. Niestety, nie zdążył...

To ironia losu, że ma pan w swoim dorobku role stalinowskich oprawców, m.in. kata rotmistrza Pileckiego.

Granie zbrodniarzy nie jest tożsame z pochwałą tego, co robili. Nie mamy prawa oceniać kogokolwiek przez pryzmat rodziców. Ani zasługi, ani grzechy nie przechodzą z ojca na syna. Sami odpowiadamy za to, co w życiu robimy. A jeśli ponosimy jakąś odpowiedzialność, to raczej za to, jak wychowujemy swoje dzieci, a nie za to, czego dokonali nasi rodzice.

Jak był pana rodzinny dom?

Wyrosłem w tradycji niepodległościowej. Ojciec podsuwał mi do czytania powieści Henryka Sienkiewicza. Dom był katolicki, choć do kościoła prowadziła mnie głównie mama. Tata twierdził, że podczas wojny stracił wiarę. Wtedy tego nie rozumiałem, bolało mnie to, bo sam byłem bardzo wierzący.

Był pan ministrantem?

Oczywiście. Codziennie chodziłem do kościoła, gorąco się modliłem. Byłem na kilkunastu pielgrzymkach, jeździłem na obozy religijne, do poduszki zwykle czytałem Pismo Święte. Długo byłem przekonany, że mam powołanie, by zostać księdzem.

Jednak zamiast do seminarium, zdał pan do szkoły aktorskiej.

Nieustannie czułem i wciąż czuję opiekę Stwórcy. Ale w pewnym momencie zacząłem się gubić. To był koniec lat osiemdziesiątych. Świat się gwałtownie zmieniał i razem z dawnym systemem wartości zmieniały się moje priorytety.

Przestał pan szukać Boga?

Wręcz przeciwnie. Zacząłem go desperacko szukać, bo tam, gdzie był wcześniej, już go nie dostrzegałem. Podróżowałem więc po świecie. Byłem na Zachodzie, ale tam, w pustych katedrach widziałem tylko piękne obrazy. Pojechałem do Afryki, by poznać tamtejszą obrzędowość i religię. To było fascynujące, ale duchowo pozostawałem obojętny.

Odwiedził pan też Indie.

Spotkałem pewnego świętego męża. Powiedziałem mu, że szukam w Indiach Boga. Zapytał: "A w twoim kraju są rzeki? Są góry? Jest morze?". Gdy przytaknąłem, rzekł: " To co ty tutaj robisz? Tam gdzie jest rzeka, morze i góry, jest też Bóg. Wracaj!". W jednej chwili zrozumiałem, że to przecież oczywiste. Poczułem równocześnie ulgę i tęsknotę za mazowieckimi sosnami, polskim niebem. I dziś już wiem, że szukanie Boga daleko nie ma sensu. On jest tu. Z nami. Zawsze.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Jacek Rozenek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy