Reklama
Reklama

Irena Szewińska padła ofiarą zawiści?

Gdy podczas zmiany w sztafecie upuściła pałeczkę, rozpętała się burza. Tę, która zawiniła, przekreślając szanse na olimpijskie złoto, oszczędzono. Dostało się... jej koleżankom.

Przez długi czas Irena Szewińska (71 l.), z domu Kirszenstein, była naszą narodową chlubą, dumą, bożyszczem tłumów. Gdy więc w 1968 r. na Igrzyskach Olimpijskich w Meksyku zajęła w sztafecie miejsce usuniętej, wskutek intrygi politycznej, Ewy Kłobukowskiej, kibice byli przekonani, że polski zespół biegaczek stanie na najwyższym podium.

Taką nadzieję dawała też sama Irena, zapewniając wielokrotnie, że wysoko postawiła sobie poprzeczkę i spodziewa się złotego medalu. Niestety, los bywa przewrotny. Zamiast wygranej, trzeba było przełknąć gorycz porażki po tym, jak w półfinale na ostatniej zmianie Irena zgubiła pałeczkę. Jej koleżanki z bieżni: Mirosława Sarna, Urszula Styranka i Danuta Straszyńska nawet w najczarniejszych snach nie brały pod uwagę takiego scenariusza.

Reklama

Głód medali w kraju nad Wisłą był tak ogromny, że na atak nie trzeba było długo czekać. Media w Polsce nie przebierały w słowach. Co ciekawe, winą za to, co się stało, nie obarczono Ireny, tylko jej koleżanki, biorące udział w biegu. - Ktoś musiał być winny. Szewińska była symbolem - zdradza w książce Rafała Podrazy "Przegrane medale" Mirosława Sarna.

Gdy pod koniec 1968 r. Eugeniusz Pach przygotowywał dla Telewizji Polskiej dokument "Porażka idola" o pechowym biegu na Igrzyskach, poprosił uczestniczki sztafety o kilka słów komentarza. Przemontowanie ich wypowiedzi sprawiło, że powstał straszny paszkwil, w którym sprinterki ostro zaatakowały Irenę, obwiniając ją za porażkę w Meksyku. Do ich głosów zostały dograne wypowiedzi nieporadnie tłumaczącej się Szewińskiej. W tak wyemitowanym filmie Irena została pokazana jako ofiara zawistnych koleżanek.

- Zrobiono z nas czarownice, które napadły na biedną Irenę. To sprawiło, że dziennikarze rozpętali prawdziwą burzę przeciwko nam. Najlepsze, że ja powiedziałam tylko, iż moim zdaniem Irena miała za dużo indywidualnych konkurencji, by jeszcze włączyć się w solidne przygotowanie do sztafety - opowiada pani Mirosława. I dodaje: "To było świństwo, bo my nie byłyśmy złe na nią, a na sytuację. Było nam najzwyczajniej po ludzku przykro, że przepadły marzenia o medalu".

Pozycja Szewińskiej musiała być mocna, bo nagle dziewczęta, które wzięły udział w sztafecie, a potem w reportażu, przestały być powoływane na ważne międzynarodowe imprezy. Nie liczyło się nawet to, że miały świetne wyniki. Na zawody wyjeżdżały zawodniczki z dużo gorszymi rezultatami. - Uratowało mnie macierzyństwo Ireny, znowu mogłam biegać w sztafecie - wyznaje Sarna.

Niestety, po jej powrocie do sportu problemy z powołaniami wróciły. - Moim zdaniem Irena biegała sztafetę z obowiązku, bo kazali, bo wypadało. Ona ewidentnie wolała biegi indywidualne. Jak można być gwiazdą, to po co tło? - twierdzi Sarna. I dodaje: "Mój mąż wręcz uważał, że Irena świadomie zgubiła pałeczkę w Meksyku. Ja chcę wierzyć, i dziewczyny podobnie, że to był przypadek".

Irena stara się nie wracać do tamtych wydarzeń. Pytana o przyczynę błędu, żaliła się, tłumacząc, że był to nieszczęśliwy wypadek.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Irena Szewińska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy