Reklama
Reklama

Ilona Łepkowska: Nie muszę być najbogatsza na cmentarzu

Ilona Łepkowska (63 l.) pracuje nad trzecią częścią filmu "Kogel-Mogel". Jak mówi, robi to wyłącznie dla przyjemności. W dziedzinie serialu "osiągnęła już wszystko" i nie musi się z nikim ścigać.

Pani podobno postanowiła, że nie będzie już pisać telenowel. Dlaczego?

Ilona Łepkowska: A jak pani myśli?

Nie opłaca się?

- Nie, wręcz przeciwnie. Ale jeśli robi się coś przez ponad 20 lat, to ma prawo się znudzić. W tej dziedzinie osiągnęłam wszystko, co mogłam, więc trudno mieć jeszcze jakieś cele do osiągnięcia. Teraz bywam producentem, konsultantem literackim. I zajmuję się tylko tymi projektami, które sprawiają mi przyjemność. Bo ja już jestem na emeryturze, nie muszę dużo pracować. Przez lata odłożyłam trochę pieniędzy, moja córka jest dorosła, w życiu zawodowym idzie jej dobrze. A poza tym nie muszę być najbogatsza na cmentarzu. Oczywiście nigdy nie było tak, że pisałam tylko dla korzyści materialnych. Ja po prostu lubiłam swoją pracę. Natomiast od pewnego momentu robiłam to wyłącznie z poczucia odpowiedzialności wobec widzów, zespołu, ekipy. Kiedyś miałam operację prawego barku. Po niej, na środkach przeciwbólowych i z usztywnionym prawym ramieniem nauczyłam się obsługiwać myszkę lewą ręką i siedząc bokiem do komputera poprawiałam odcinki.

Reklama

Jest pani matką sukcesu m.in. Katarzyny Zielińskiej, którą obsadziła pani w "Barwach szczęścia" czy Małgorzaty Kożuchowskiej, grającej przez wiele lat w "M jak miłość". Nie żal pani, że potem odchodzą z seriali?

- Nie mam do nich pretensji, bo rozumiem takie decyzje i akceptuję je. Oczywiście to jest potem wyzwanie dla produkcji, bo scenariusz trzeba pisać od nowa. Ale jeśli mają inny plan na swoją karierę, to zawsze trzymam za nich kciuki. Nie miałam pretensji do Marty Nieradkiewicz czy Marcina Hycnera, kiedy odchodzili z "Barw szczęścia". Cieszę się z każdego sukcesu, jaki osiągają. Wysyłam esemesy z gratulacjami.

Gdy Małgorzata Kożuchowska odchodziła z "M jak miłość", miała pani do niej żal.

- Wtedy miałam jedynie pretensje do sposobu zawiadomienia nas o decyzji, bo najpierw był komunikat do mediów, a potem telefon do mnie. I to mnie zabolało. Natomiast jej decyzję rozumiałam.

Ma pani sentyment do jakiegoś swojego scenariusza?

- Ciepło wspominam film "Przez dotyk" Magdy Łazarkiewicz, pierwszą część "Och, Karol", który był moim pierwszym filmem kinowym, a który niespodziewanie odniósł sukces. I wciąż podoba mi się komedia "Nigdy w życiu". Ale przyznam, że nie jestem zbyt sentymentalną osobą.

Scenarzysta to prawie jak pisarz, a pisarz traktuje książkę jak swoje dziecko...

- "Prawie" robi różnicę. Przy scenariuszach trzeba mieścić się w ramach, nie ma więc miejsca na całkowitą kreatywność, wolność.

Jak pani tworzy scenariusz?

- Niektórzy scenarzyści opowiadają, że np. podsłuchują rozmowy na bazarku. Oczywiście staram się obserwować życie, ale nie chodzę z notesem na zakupy. Po prostu siadam i piszę. I mogę pisać wszędzie. Niepotrzebne mi okno z widokiem na ocean. nn A kto namówił panią do napisania trzeciej części kultowego filmu "Kogel-mogel"? Ludzie - aktorzy, fani...

Wie pani, że w mediach społecznościowych jest nawet strona poświęcona filmowi, są słynne dialogi w stylu: "Marian, tu jest jakby luksusowo".

- I dlatego zdaję sobie sprawę, że to jest wielka odpowiedzialność, zachować klimat, styl żartu, a jednocześnie osadzić fabułę we współczesnym świecie.

Trudno było namówić aktorów do powrotu na plan?

- Nikt jeszcze nie potwierdził na 100 proc. udziału w produkcji. Ostateczne rozmowy jeszcze przed nami. Natomiast jestem po rozmowach z Ewą Kasprzyk, Zdzisławem Wardejnem i z Grażyną Błęcką-Kolską. Wiem, że już dużo pracuje i myślę, że ma ochotę zagrać coś zupełnie lżejszego. Może wniesie coś nowego do scenariusza? Były też rozmowy z Wiktorem Zborowskim, ze Stanisławą Celińską. Są - oczywiście wstępnie, bo nie znają jeszcze scenariusza - zainteresowani.

Gdy pani pisała pierwszy scenariusz, miała pani na myśli konkretnych aktorów?

- Nie decydowałam wtedy o tym, bo byłam młodą scenarzystką, a nad obsadą czuwał reżyser Roman Załuski. Pani Grażyna dostała na przykład wtedy tę rolę, bo reżyser znał ją, jej możliwości. Poza tym była z Wrocławia, gdzie była produkcja filmu.

Jakie nowe postacie poznamy w trzeciej części?

- Na pewno pojawi się postać dorosłego Piotrusia oraz jego żona. Będzie też syn Kasi i Pawła, a także córka państwa Wolańskich. nn I kogo pani widzi w tych rolach? Gwiazdy mają szanse? Córka Wolańskich jest studentką, a gwiazd w tym wieku mało, więc trzeba dać szansę nowym twarzom. I te nowe twarze też są oczekiwane. Dostaję informację na mojej stronie na Facebooku w stylu: "Mamy nadzieję, że nie będą grały tam osoby, które grają we wszystkich polskich komediach". Zobaczymy. Dopiero co skończyłam scenariusz!

Nie boi się pani krytyki?

- Oczywiście, że się boję, jestem na nią przygotowana. Poza tym chodzę na terapię.

Proszę jeszcze dodać, że z kotami. Na poważnie, proszę.

- Wie pani, jakoś sobie radzę z krytyką po tylu latach spędzonych w tym zawodzie. Przyzwyczaiłam się.

Jak udało się pani przez tyle lat nie zwariować, nie gwiazdorzyć i wciąż być w zawodzie?

- Nie wiem. Może dlatego, że właśnie nigdy nie traktowałam swojej pracy jako czegoś wyjątkowego. I nikt z mojej rodziny też jej tak nie traktował. Mój mąż nie ogląda moich seriali, jego trzej synowie też. Córka nie została scenarzystką, jest operatorem filmowym i realizatorem telewizyjnym, więc film i telewizja to dla niej miejsce pracy. W mojej rodzinie nie ma miejsca na gwiazdorstwo.

A co pani robi jeśli nie pisze, nie zarządza zespołem literackim, nie prowadzi rozmów?

- Wtedy odpoczywam. A odpoczywam na przykład przy sprzątaniu. Ostatni czas był dla mnie bardzo pracowity, więc w domu mam straszny bałagan. Mam nadzieję, że do Bożego Narodzenia zdążę posprzątać.

Jak spędzi pani święta?

- W tym roku wyjeżdżam. Mąż leci do wnuków, a my z córką i psem jedziemy w góry, odpoczywać.

Rozmawiała: Aleksandra Jarosz

***

Zobacz więcej materiałów:

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy