Reklama
Reklama

Hanna Lis wspomina księdza Kaczkowskiego. Bardzo dużo mu zawdzięcza

W rocznicę śmierci ks. Kaczkowskiego (†39 l.) Hanna Lis (46 l.) wspominała go ciepło. Pamięta, że gdy dotarła do niej wiadomość o chorobie mamy, to właśnie on ja wspierał.

Trudno jej uwierzyć, że minął już rok od dnia, gdy wysłała SMS-a do księdza Jana Kaczkowskiego z prośbą o rozmowę. Chciała podziękować mu za wszystko, co dla niej zrobił, zapewnić o swojej przyjaźni i złożyć życzenia wielkanocne. Jednak cierpiący na glejaka mózgu duchowny był już zbyt słaby, by jej odpowiedzieć. 

- Oddzwonił jego tata i powiedział, że Jan jest w domu i wszystko wskazuje na to, że umiera. Zapewnił mnie, że nie cierpi, że po prostu sobie podsypia. Byłam pod wrażeniem spokoju, z jakim wtedy ze mną rozmawiał - wspomina Hanna Lis w książce "Czekam na Was, ale się nie spieszcie". 

Reklama

Przyjaźń dziennikarki z księdzem rozpoczęła się w 2014 roku. Zbliżyło ich dramatyczne wydarzenie. Mama Hanny, Aleksandra Kedaj, w przeddzień Wigilii doznała zawału, wylewu i zatrzymania krążenia.

Kiedy do córki dotarły hiobowe wieści, w jej domu był obecny Jan, z którym nagrywała program. Duchowny bez zastanowienia wsadził dziennikarkę do samochodu i trzymając ją za rękę kazał kierowcy pędzić do szpitala. Po drodze przygotowywał ją na najgorsze. 

- Mama od linii klatki piersiowej w górę była sina. Wyjaśniał mi, że doszło do sporego niedotlenienia. Lekarze potwierdzali, że mama jest wstanie krytycznym i szanse, że będzie żyła, są bliskie zeru - opowiada Lis. 

Kaczkowski wiedział, że pacjentka jest wierząca i udzielił jej ostatniego namaszczenia. - Mama uwielbiała Jana, obejrzała wszystkie moje z nim rozmowy, przeczytała "Życie na pełnej petardzie", a teraz, w najtrudniejszej chwili, to właśnie on stał nad jej łóżkiem - wspomina.

Przez kolejne dni rozmawiali praktycznie cały czas. - Kiedy Jan nie mógł odebrać telefonu robił to jego tata i mnie pocieszał - wyznaje. Ksiądz zapewnił ją, że modli się o mamę i to samo radził robić Hannie. Po trzech tygodniach kobieta otworzyła oczy. 

- To był nasz mały cud - cieszy się Hanna. Wkrótce odłączona od respiratora mama mogła rozmawiać. Od razu podziękowała księdzu. 

Dziś jest w domu i przechodzi rehabilitację. Dziennikarka nie ma wątpliwości, że modlitwa przyjaciela przywróciła jej zdrowie. - Nie wiem jakbym sobie wtedy bez Jana poradziła. Jestem wdzięczna, że dane mi go było poznać i wiele od niego nauczyć. Inteligentnie i z humorem uczył nas, jak rozmawiać o rzeczach ostatecznych. Bardzo mi go brakuje - mówi.

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Hanna Lis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy