Reklama
Reklama

Ewa Pielach: Wyszła do sklepu, trafiła na plan filmu "Dziewczyny do wzięcia"

Po sukcesie filmu "Dziewczyny do wzięcia" Ewa Pielach-Mierzyńska chwytała się różnych zajęć. Była kelnerką, pracowała w sklepie mięsnym, lumpeksie. Jak dzisiaj wygląda jej życie?

Zboczeniec? Porywacz? Czego chce ode mnie??!! Dziewczyna była przestraszona i trudno się dziwić. W latach 70. krążyły plotki o młodych kobietach, wciąganych do samochodów i znikających bez śladu. A tu mężczyzna, którego widziała pierwszy raz w życiu, obiecywał jej rolę w filmie i zapraszał do taksówki zaparkowanej za rogiem.

"To było w Warszawie, na Marszałkowskiej - wspominała Ewa Pielach-Mierzyńska. - Pracowałam wtedy w Polmozbycie, byłam zaopatrzeniowcem biurowym. Wyszłam z pracy, bo miałam kupić artykuły piśmienne, ale sklep był zamknięty. Nagle woła mnie jakiś facet i krzyczy, żebym pojechała z nim na zdjęcia próbne do wytwórni. Odmówiłam. On jednak nalegał, zostawił mi namiary i poprosił, żebym przemyślała sprawę. To był Janusz Kondratiuk. Z czystej ciekawości następnego dnia pojechałam do wytwórni. Była blisko mojej pracy, stwierdziłam, że nic nie tracę".

Reklama

Jej ciekawość została nagrodzona rolą Pućki, jednej z bohaterek filmu "Dziewczyny do wzięcia" (1972 r.). To opowieść o marzeniach i rozczarowaniach młodych kobiet, zabawny, ale i gorzki, portret polskiego społeczeństwa.

Reżysera zainspirował prasowy reportaż o dziewczynie ze wsi, która pewnej niedzieli przyjechała do stolicy w poszukiwaniu rozrywki i trafiła na podrywacza oszusta. Podobne do niej są bohaterki filmu. Mają nadzieję, że spędzą ciekawie dzień w Warszawie, poznają eleganckiego i dobrze sytuowanego mężczyznę z wielkiego miasta, co może zaowocuje nawet małżeństwem. Oczywiście, rzeczywistość odziera je ze złudzeń. 

A dajcie wy mi spokój!

Casting nie był szczególnie trudny, tym bardziej że reżyserowi nie chodziło o umiejętności aktorskie, ale o spontaniczność.

"Kazali nam nauczyć się na pamięć notatki z 'Życia Warszawy' - wspomina Ewa Pielach. - Gdy stanęłam przed kamerą, ze strachu wszystko zapomniałam. To powiedziałam: 'Kogoś zabili, ktoś tam uciekł, a dajcie wy mi święty spokój'. Podobno robiłam przy tym głupie miny i dlatego wzięli mnie do filmu".

Reżyserowi zależało na naturalności i autentyzmie. Dlatego zatrudnił amatorów, a większość dialogów była improwizowana. Zawodowa aktorka, śliczna Ewa Szykulska, żona Kondratiuka, musiała sobie dosłownie wypłakać rolę w filmie męża. W końcu zgodził się, ale pod warunkiem oszpecenia jej okropnymi nakładkami na zęby, imitującymi korony.

Praca z amatorami wymagała niesztampowego podejścia. Trudno było im pokazać emocje, których nie czuli. W jednej ze scen Ewa Pielach musiała zagrać kłótnię z koleżanką, którą lubiła. Zupełnie jej to nie wychodziło. Interweniował osobiście reżyser - wszedł na plan i... wymierzył Ewie Szykulskiej (swojej żonie) siarczysty policzek. Zupełnie bez powodu!

Tak oburzyło to Ewę Pielach, że wykrzyczała mu, co o tym myśli, nie bawiąc się w eleganckie słówka. Zostało to utrwalone na taśmie. Dopiero później wyszło na jaw, że cała sytuacja została przez małżonków ukartowana, aby wydobyć z amatorek trochę agresji.

Czytaj dalej na następnej stronie...


Trudne okazały się też sceny jedzenia słynnego sułtańskiego kremu, fundowanego dziewczynom przez filmowych adoratorów.

"Nie lubiłam słodyczy, a tym bardziej bitej śmietany, z której zrobiony był ten deser - mówi Ewa Pielach. - Na zdjęciach próbnych zjadłam aż trzy podwójne porcje. Efekt był taki, że przez 25 lat w ogóle nie tykałam bitej śmietany. Regina Regulska naprawdę źle się poczuła, prawie tak, jak przewidywał scenariusz, więc ta scena wyszła bardzo naturalnie".

Na planie filmowym "Dziewczyn..." poznała też brata reżysera, Andrzeja Kondratiuka. "Któregoś dnia wpadł na plan - wspominała. - Twierdził, że dobrze radzę sobie przed kamerą i zaproponował mi rolę w swoim filmie 'Wniebowzięci'. Razem z Reginą Regulską zagrałyśmy dziewczyny, które spotyka Himilsbach z Maklakiewiczem. Wtedy byłam blondynką. Na planie było i śmiesznie, i poważnie. Andrzej był bardzo wymagający. Tym razem tekst trzeba było mówić tak, jak był napisany w scenariuszu, bez improwizacji".

W ciągu kilku następnych lat pojawiła się w kolejnych filmach: "Głowy pełne gwiazd", "Mała sprawa", " Czy jest tu panna na wydaniu". Dostawała też inne propozycje. Zbyszek Buczkowski, jeden z jej filmowych partnerów  z "Dziewczyn do wzięcia" (kelner, który zaprasza towarzystwo do siebie) namawiał ją, żeby zdawała do szkoły teatralnej.

Dla niego rola u Kondratiuka stała się początkiem znakomitej kariery. Niestety, pani Ewie los pokrzyżował plany. Los zdecydował inaczej.

Tęsknota za filmem

"Trafiłam do szpitala, miałam ogromne problemy zdrowotne i niestety nie mogłam zrealizować swego marzenia - mówi. - Potem pracowałam jako kelnerka w hotelu Forum, w klubie Świętoszek na Jezuickiej, prowadziłam butiki, ciucholandy, sklepy spożywcze, wędliniarskie, miałam przyczepę gastronomiczną w Jastrzębiej Górze, różne dania tam sprzedawałam. Prowadziłam również biuro matrymonialne".

Dopiero po 30 latach odezwała się w niej tęsknota za światem filmu. Skontaktowała się z agencjami aktorskimi i zaczęła grać. Obecnie panią Ewę można zobaczyć w "Klanie"  i "Na Wspólnej", pojawiała się też w "Plebanii", "Barwach szczęścia" i w "M jak miłość".

Chętnie wspomina "Dziewczyny do wzięcia", bo choć Polska się zmieniła, to w tamtej śmieszno-gorzkiej opowieści jest prawda, która się nie starzeje.  

***

Zobacz więcej materiałów:

Życie na Gorąco Retro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy