Reklama
Reklama

Edmund Fetting: Kochały go miliony, mało kto wiedział, że ma młodego kochanka

Kobiety go uwielbiały, jednak żadna nie mogła liczyć na nic więcej. Edmund Fetting był gejem. Przez wiele lat żył ze znacznie młodszym od siebie tancerzem. Związek jednak nie przetrwał, bo tancerz wyjechał na stałe z Polski. Fetting bardzo przeżył rozstanie. To wtedy zaczęły się jego problemy ze zdrowiem. Musiał zrezygnować z zawodowego życia.

Jak on łączył balowanie i pracowitość, tego nigdy nie mogłem pojąć - wspominał Stanisław Michalski, sceniczny kolega Edmunda Fettinga. - Pamiętam nasze eskapady ze SPATiF-u do baru Caro w Grand Hotelu. Może nie były to jakieś nocne rozróby, ale następnego dnia na próbach głowa bolała, oj, bolała... Tylko Mundeczek przychodził wypachniony, trzeźwiutki, koszulka bielutka, rozpromieniony... On nigdy nie miał kaca!".

Pod koniec lat 50., kiedy Fetting pracował w Teatrze Wybrzeże, mieszkał w starej willi przy Matejki 4 we Wrzeszczu, na poddaszu, pod "19". "Mała klitka, pokój  z kuchnią, łazienka w korytarzu. Czyściutko, skromnie, ale z klasą - opowiadał inny aktor, Bogdan Wróblewski. - Robił świetne przyjęcia. Lubiliśmy tam bywać. Żałowaliśmy tylko, że nie miał tam pianina, świetnie improwizował". Bo nie od razu chciał być aktorem.

Reklama

Wbrew woli rodziców

Urodzonego na stołecznym Czerniakowie w 1927 r. Mundka grać na fortepianie nauczył starszy brat, pianista. I tak chłopak złapał muzycznego bakcyla. "W czasie okupacji chodziłem czasem do kawiarni U Aktorek. Grali tam często jazz bracia Brodzińscy" - opowiadał aktor.

Nic więc dziwnego, że kiedy po wojnie mekką polskich fanów jazzu stał się klub YMCA przy Konopnickiej, młody Fetting szybko wsiąkł w panującą tu luźną atmosferę.

W 1947 r. założył zespół Marabut, w którym grał na pianinie. Cieszyli się dużą popularnością. Muzykiem jednak nie został. "'Grajkiem chcesz być? I to jeszcze jakimś jazzowym? Wykluczone!' - wspominał Edmund jedną z awantur z ojcem. I wtedy postanowił pójść do szkoły aktorskiej, także wbrew woli rodziców, którzy zaplanowali dla niego karierę architekta.

Długo nie mogli pogodzić się z tym, że ich syn zostanie "komediantem". Na pewien czas zerwali nawet z nim kontakt. Ojciec zaakceptował jego wybór dopiero po blisko 10 latach.

"Zaprosiłem go wraz z matką do Gdańska na 'Zbrodnię i karę' Dostojewskiego, gdzie grałem Raskolnikowa - opowiadał. - Po spektaklu wracaliśmy pieszo z teatru i... milczeliśmy. Ciszę przerwał wreszcie ojciec, chwycił moją rękę i powiedział wyraźnie wzruszony: 'Nie spodziewałem się czegoś takiego...'. Trudno się dziwić, że poczułem się wtedy wreszcie szczęśliwy".

Czytaj dalej na następnej stronie...

Starał się i... nie grał

Ciężko dziś uwierzyć, że aktor, który przyciągał swym nazwiskiem tłumy, został wyrzucony ze szkoły aktorskiej. Sam prof. Zelwerowicz powiedział mu po pierwszym semestrze: "Pan się do teatru nie nadaje, pan jest zbyt smutny".

Nie załamał się. "Za wiedzą i namową innego profesora, Jana Kreczmara, pojechałem na tzw. prowincję, by w praktyce zdobywać aktorskie ostrogi".

W 1951 r., po dwóch latach terminowania w Teatrze Ziemi Opolskiej, znów zjawił się na PWST i tym razem już bez problemów zdał egzamin jako ekstern. Po Opolu zaliczył jeszcze teatry w Kaliszu, Łodzi i wreszcie Gdańsku.

"To w Teatrze Wybrzeże wkroczyłem w swój najlepszy okres artystyczny" - podkreślał. Grał tam z Cybulskim, Kobielą, Maklakiewiczem. Ukoronowaniem tego etapu kariery była nagroda za najlepszą kreację aktorską (rola w "Zabawie jak nigdy" Saroyana).

W 1961 r., po 10 latach teatralnych peregrynacji, wrócił do Warszawy, na deski Teatru Dramatycznego. Z miejsca stał się ulubieńcem publiczności. Nic więc dziwnego, że wkrótce upomniał się o niego film. Początkom jego kariery na dużym ekranie towarzyszył pech, nie tylko zawodowy. Bo "Pech" Zbigniewa Kuźmińskiego (1954 r.) to pierwszy film, w którym starał się o rolę i... nie zagrał.

"Na trzy dni przed wyjazdem na plan zaniechano jego realizacji" - wyjaśnił. Potem była "Opowieść atlantycka" ("Próbne zdjęcia wyszły podobno nieźle, ale rolę... zagrał ktoś inny") i "Niebo jest naszym dachem" ("Szykuję się do zdjęć i... znów film nie został zrealizowany").

Po drodze były jeszcze epizody, w których "jakby grał", jak choćby w "Piątce z ulicy Barskiej", gdzie "głos mój słychać, ale osoby nie było widać" (Fetting użyczył tam głosu narratorowi).

Złą passę przełamał dopiero w 1961 r. z Tadeuszem Konwickim. "Do ostatniej chwili nie bardzo wierzyłem, że te jego 'Zaduszki' mogą przezwyciężyć prześladujący mnie pech. Ale udało się! Co ciekawe, byłem ostatnim delikwentem, którego próbowano do głównej roli" - opowiadał.

A potem było już z górki: "Znicz olimpijski", "Lokis", "Brylanty pani Zuzy", "Zazdrość i medycyna", "W pustyni i w puszczy". "Nad Niemnem"... A do tego niezapomniane role w serialach ("Doktor Ewa", "Królowa Bona", "Czarne chmury") oraz blisko stu spektaklach Teatru Telewizji. Mówiono o nim "aktor  o smutnej twarzy".

"Wiąże się to z moimi ciągotami do postaci psychicznie pogmatwanych, trudnych, mających mało okazji do radości życia" - starał się tłumaczyć.

Tylko raz zdobył się na coś osobistego. "Może pierwszy zawód uczucia, kiedy przychodzi pierwsza miłość, która dla mnie skończyła się wręcz tragicznie - zaważył tak dalece na mojej psychice, że stałem się jakby zamknięty i jakby pozbawiony radości" - mówił Alinie Budzińskiej z "Panoramy".

Nigdy więcej już do tego tematu nie powrócił.

"Nim wstanie dzień"...

Z muzyką nie zerwał do końca życia. Pianistyczny talent często wykorzystywał w teatrze. Był też doskonałym wykonawcą utworów Bułata Okudżawy, Kurta Weila, Charlesa Aznavoura.

"Piosenkę traktuję bardzo przyjemnościowo i szalenie egoistycznie. Próbuję śpiewać tylko wtedy, kiedy mi to sprawia przyjemność" - mawiał. Ale prawdziwą sławę przyniosły mu dwie niezapomniane ballady: "Deszcze niespokojne" z serialu "Czterej pancerni i pies" oraz "Nim wstanie dzień" z filmu "Prawo i pięść". Autorką tekstów do obu była Agnieszka Osiecka. Ten drugi napisała specjalnie dla Fettinga.

"Kiedy jako młoda dziennikarka pracowałam w 'Głosie Wybrzeża', chodziłam do klubu 'Rudy kot'. Edek grał tam na fortepianie i śpiewał. Bardzo się w nim kochałam, przychodziłam do tego klubu co wieczór. Kiedy po latach z Krzyśkiem Komedą napisaliśmy piosenkę do filmu 'Prawo i pięść' Jerzego Hoffmana, od razu przypomniał mi się Fetting  z 'Rudego kota'. Chciałam, żeby to koniecznie on zaśpiewał naszą balladę. Zaśpiewał ją cudownie" - wspominała.

Znajomość ta miała dalsze konsekwencje. Razem pracowali przez kilka lat w Radiowym Studiu Piosenki. "Wtedy zbliżyliśmy się do siebie. Często się spotykaliśmy, ale nie wiedzieć czemu - takie jest życie - nasze drogi się rozeszły. Wielokrotnie za nim potem tęskniłam..." - wspominała poetka.

Niestety, w przypadku Edmunda Fettinga żadna z kobiet nie mogła jednak liczyć na odwzajemnienie uczucia, nawet tak piękna jak Osiecka. Aktor był bowiem gejem. Przez wiele lat żył ze znacznie młodszym od siebie tancerzem.

Kiedyś zaprosił parę osób na kolację do swojej willi na Mokotowie, odziedziczonej po rodzicach.

Rolę gospodarza odgrywał młody przyjaciel Mundzia, który z nim mieszkał. Było dziesięć osób, cztery małżeństwa i oni dwaj.

Po kolacji panowie zostali w salonie przy koniaku i cygarach, a panie poszły na górę z przyjacielem Mundzia, który chciał im coś pokazać.

"Kiedy po dłuższej chwili tam zajrzałem, żeby wywołać po coś żonę - opowiada reżyser Janusz Majewski - zastałem panie w sypialni urządzonej jak buduar kokoty, otaczające młodego człowieka, który, rozszczebiotany, z dumą wyciągał z szuflad komody i pokazywał im haftowaną pościel i koronkowe obrusy, kupione za drogie pieniądze gdzieś w Belgii czy w Anglii.

Okazał się nie gospodarzem, lecz gospodynią domu, której Mundzio zwoził ze świata te fatałaszki" - wspomina reżyser.

Związek jednak nie przetrwał, bo tancerz wyjechał na stałe z Polski. Fetting bardzo przeżył rozstanie.

To wtedy zaczęły się jego problemy ze zdrowiem i musiał zrezygnować z zawodowego życia. Po raz ostatni stanął na planie w 1989 r., w filmie "Gdańsk 39" Zbigniewa Kuźmińskiego, tego samego, z którym próbował rozpocząć filmową karierę. Zmarł niemal zapomniany 30 stycznia  2001 r. Miał 73 lata.

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Edmund Fetting
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy