Reklama
Reklama

Danuta Grechuta: W moim życiu Marek wciąż jest obecny

Była przy nim zawsze, kiedy odnosił sukcesy i kiedy chorował. Oddana i wierna. Dziś kultywuje pamięć o nim.

W Krakowie 24 października rozpoczyna się 10. Grechuta Festival organizowany przez Danutę Grechutę. Żona artysty opowiada tygodnikowi "Dobry Tydzień" o jego wielkiej wierze, miłości i wspólnych trudnych chwilach.

Kiedy poznała pani Marka Grechutę, czuła pani, że to miłość od pierwszego wejrzenia, człowiek na całe życie?

Nie. Oczywiście, że poznanie Marka zrobiło na mnie wrażenie, był już po pierwszych sukcesach, ale wtedy nie pomyślałam, że chciałabym z nim iść przez życie. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie marzyłam, by mieć za partnera znaną osobę.

Reklama

Ale związała się pani z artystą?

Tak się to potoczyło. On nie wiedział, w którą stronę iść: architektury czy estrady. Uważał, że skoro już się poznaliśmy i doszło między nami do poważnych rozmów o życiu, porad, to mamy obowiązek zrobić krok dalej. Uznał, że już muszę z nim iść przez życie. Wybuch jego popularności był nagły. Zostałam więc wciągnięta w tę machinę i musiałam mu pomagać.

Marek szybko dążył do ślubu.

Po kolejnej nagrodzie w Opolu pojawiła się możliwość kupienia mieszkania w spółdzielni bez kolejki, to przyspieszyło naszą decyzję. Ale na pewno tęsknił też za sielskim życiem rodzinnym. Odebrał takie wychowanie od matki, dziadków. Przed wojną mieli restaurację i kamienicę, po wojnie wszystko stracili. To zmusiło ich do zacieśniania więzi, wzajemnej pomocy. Dziadek zaprowadzał i przyprowadzał Marka ze szkoły. Wszystko, co się działo, od razu stawało się sprawą rodzinną. Kiedy pojechałam do niego pierwszy raz, zdziwiła mnie taka familijna nadopiekuńczość.

Ponoć gdy tworzył, był tak skupiony, jakby go nie było.

Marek siadał zwykle w miejscu, w którym krzyżowały się szlaki moje i syna Łukasza. Absolutnie nie przeszkadzał mu domowy rozgardiasz. Ale lubił też wciągać nas w swoje tworzenie. Kiedy grał na fortepianie, syn włączał magnetofon, ja coś musiałam dośpiewywać. Umiał też oderwać się od pisania. Kiedy syn był malutki, Marek nastawiał jego ulubioną płytę, brał go na ręce i tańczyli, a Łukaszowi tak śmiesznie odskakiwała głowa. Kiedy syn był starszy, obserwował ojca, jak rysował, malował.

Mówi pani o nim, że był jak chmura...

... która płynie w podmuchach wiatru w różne strony. Wiele rzeczy go intrygowało i o tym pisał. Patrzył na życie z góry, jak ta chmura. Nie zależało mu na majątku. W komunizmie nie mogliśmy nawet myśleć o pieniądzach, one były "be". Ważne, aby mieć na przeżycie.

Śpiewał o miłości, ale nigdy nie powiedział pani "kocham Cię".

Potrafił mówić mi, że mu zależy, że chciałby, abym była zadowolona, szczęśliwa. To, że te dwa słowa nie padły, spowodowały piosenki. Tyle tych podniosłych tekstów płynęło ze sceny, że użycie ich w życiu codziennym źle by zabrzmiało. Byłoby banalne.

Lubiliście być razem?

Bardzo. Jak wychodził sam, to tylko na chwilę, szybki spacer, pilne załatwienie spraw i zaraz wracał do domu. Nie lubił, gdy wychodziłam sama. Kiedy wrócił, a mnie nie było, zaraz obdzwaniał znajomych.

Przeżyliście razem 36 lat. Dlaczego wam się udało?

Staraliśmy się, by życie przebiegało szczęśliwie, aby nie dostarczać sobie negatywnych przeżyć. Po prostu staraliśmy się być zawsze dla siebie dobrzy. Pod względem emocjonalnym różniliśmy się. Marek mówił o mnie, że jestem zimnokrwista. Nie popadałam w egzaltację, amoki, jak to bywa u artystów. Czasami musiałam trzymać go mocno przy ziemi, żeby nie odleciał.

Napisał tekst "Nieoceniona". To pochwała małżeństwa, a panią nazywa "świętą żoną".

Byłam zaskoczona, że zdobył się na takie wyznanie, bo wydawało mi się, że pewnych rzeczy nie zauważał. A okazało się, że wszystko widział i doceniał. Czasem mówił, że beze mnie sam by nie podołał. Dlatego tak się mnie trzymał i nasze małżeństwo wszystko przetrwało.

Kiedy zaczął chorować, mocno zwrócił się do Boga.

Mąż zawsze był wierzący, modlił się. Kiedy na przykład wystraszył się czegoś, robił znak krzyża. Cztery lata przed śmiercią już nie koncertował, miał więcej czasu, by rozmyślać, rozmawiać z Bogiem. Mimo że mieszkamy kawałek od rynku, często chciał jechać do Kościoła Mariackiego, by zapalić świeczki pod obrazem Czarnej Madonny, znajdującym się po prawej stronie. Jeździliśmy też pod okno papieskie. Kiedy Jan Paweł II zmarł i zabił dzwon Zygmunta, mąż miał łzy w oczach.

Pamięta pani waszą ostatnią rozmowę?

Tak. Jego choroba falowała, raz było lepiej, raz gorzej. Mąż był sumiennym pacjentem, wypełniał polecenia lekarza, brał wszystkie pastylki, mimo że miał problemy z przełykaniem. Walczył, wierzył, że będzie lepiej, że medycyna i modlitwy mu pomogą. W pewnym momencie mnie zapytał: "To ja jestem chory?". Tak długo już cierpiał, znikał, był bardzo chudy, a jakby do końca nie zdawał sobie z tego sprawy.

Zdążył przyjąć komunię przed śmiercią?

Nie. Odjechał przytomny do szpitala, ale zaraz stracił świadomość, trafił na salę reanimacyjną. Żył jeszcze dwa dni. Lekarze prosili, żebym do niego mówiła. Siedziałam przy łóżku, szeptałam, a on poruszył oczami, tylko tyle... To było straszne.

Nie chciała pani być osobą publiczną, a po raz 10. organizuje pani Grechuta Festival.

Myślałam, że po śmierci popularność męża ucichnie, ale tak się nie stało. Zaczęły się jakieś obchody, a ja wystraszyłam się, co zrobią z jego twórczością. Chcę utrzymać wszystko w ryzach, zapewnić odpowiedni poziom. Już 10 lat, mimo skromnych funduszy, bo niestety Ministerstwo Kultury nie pomaga nam, udaje się robić ten festiwal.

Całe życie stała pani obok męża. Jak pani funkcjonuje teraz, gdy jego nie ma?

Robię to, co robi kobieta w moim wieku: czytam, interesuję się tym, co dzieje się w kraju, podróżuję, wyjeżdżam z koleżankami do Grecji. Ale przede wszystkim żyję od festiwalu do festiwalu. Kończy się jedna edycja i już zaczynam przygotowania do następnej. W moim życiu Marek jest wciąż obecny. To jest tak, jakby wyjechał na koncert, a ja zostałam sama w domu...

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Marek Grechuta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy