Reklama
Reklama

Córka Zbigniewa Wodeckiego szczerze o ojcu. Poruszające wyznanie!

W jego życiu najważniejsza była muzyka. Dopiero po latach Zbigniew Wodecki zrozumiał, że kariera ma sens, gdy posiada się rodzinę. O tym, jakim był ojcem, w przejmującym wywiadzie opowiedziała jego córka, Katarzyna Wodecka.

Miał 21 lat, gdy urodziła się Joasia, niedługo potem przyszli na świat Katarzyna i Paweł. Dla młodego ojca występowanie stało się nie tylko przyjemnością, ale i koniecznością. Ze strachu, że nie będzie w stanie utrzymać żony i swojej gromadki, brał wszystkie zlecenia. 

Żył na walizkach. Wracał do domu tylko po to, by je przepakować. Wkrótce stał się ojcem z doskoku. Po jego śmierci opowiedziała o tym w przejmującym wywiadzie dla "Newsweeka" jego córka Katarzyna.  

- Kiedy przyjeżdżał w nocy, siostra, brat i ja wychodziliśmy z łóżek, stawaliśmy w szeregu w piżamkach i witaliśmy tatę - wspomina.  

Reklama

Zapamiętała, że matka zostawiała dla niego co lepsze kąski. Gdy spał, musieli chodzić cicho, gdy komponował, usuwali się w cień. Nie było wspólnych zabaw, przytulanek.  

Nie traktował ich zresztą jak dzieci. Gdy któryś maluch się przewrócił, tata nie pytał stroskany: co się stało, tylko słyszeli: wstawaj, no co ty wyprawiasz?! Potrafił być wybuchowy, starali się więc wyczuwać, w jakim wrócił humorze.  

- Intuicyjnie schodziliśmy mu wtedy z drogi. - Ja się chowałam i uciekałam - wspomina Joanna.  

Katarzyna dawała się ojcu wygadać. Nawet nie próbowali opowiadać mu o dwójach w szkole, swoich sprawach. Od tego była tylko mama, Krystyna. Geolog z wykształcenia, pracowała zawodowo. Starała się, by mieli obiad, odrobione lekcje, dom. 

- Nie bawiłem się z nimi w piaskownicy. Nie czytałem bajek - przyznał po latach muzyk.  

Przepraszał dzieci, że je krytykował, gdy uczyły się grać na instrumentach. Najboleśniej odczuł to Paweł, najmłodszy syn. Potrzebował akceptacji, ciepła. Gdy dorósł, okazało się, że bliskiej relacji z ojcem nie da się już nawiązać. Nauczył się trzymać go na dystans. 

- Mierzył nas swoją miarą, a żadne z nas nie było tak utalentowane jak on - wspomina Katarzyna.  

I mimo że jako dzieci woleli, gdy był w trasie, to jednak zawsze czekali aż przyjedzie. Obsypywał ich wtedy, kupionymi na lotnisku, prezentami. Coraz częściej przychodziły też i takie momenty, kiedy był tylko dla nich. Wtedy kładli się razem na łóżku, wspólnie oglądali filmy przyrodnicze albo historyczne. 

Kochali te chwile. Gdy tata przebywał wśród ludzi, nawet nie starali się walczyć o jego uwagę.  

- Chodzenie z nim po mieście nie było przyjemne. Czuliśmy się jak kaczuszki, które idą za przywódcą stada, kaczorem, który rozdawał autografy. Nie wiadomo było, czy nas nie zgubi na tym spacerze - opowiada Katarzyna.  

Gdy byli nastolatkami, wszystko się zmieniło. Zaczął z nimi rozmawiać. Pojęli, że jest dowcipny, uwielbiali jego poczucie humoru.  - Mam je po nim - mówi dziś z dumą Joanna. - To z nim spróbowałam pierwszych papierosów - wspomina z rozrzewnieniem Katarzyna. 

Zrozumieli wtedy, że bardzo ich kocha. Dzwoni do każdego z nich codziennie, bo chce wiedzieć, co słychać. A swoimi udzielanymi w naprędce radami jednak ich wychowuje. Docenili też fakt, że ojciec nigdy nie był skąpy. Mogli na niego liczyć w trudnych sytuacjach. Występy, koncerty - wszystko było po to, by niczego im nie zabrakło.  

Joanna została wizażystką, Katarzyna producentką filmową, Paweł fizjoterapeutą. Gdy założyli własne rodziny, starali się wybaczyć ojcu trudne dzieciństwo. Zwłaszcza, że na świecie pojawiły się wnuki Zbigniewa Wodeckiego, a on oszalał na ich punkcie.  

- Do każdego czuję to, czego nie miałem czasu czuć do córek i syna. Dotarło do mnie, że człowiek żyje dla rodziny! - wyznał artysta.  

Kiedy wracał do Krakowa, starał się choć na chwilę zgromadzić wokół siebie wszystkich, którzy byli dla niego ważni.  

- Tak jak kiedyś czekaliśmy w piżamach na jego powrót, tak teraz stawialiśmy się ze swoimi rodzinami na kolację w domu rodziców, restauracji albo w moim mieszkaniu na wspólne gotowanie - opowiada Katarzyna.  

Śmiali się, że wtedy potrafił wytrzymać z nimi nawet parę godzin. Gdy miał spędzić z nimi wakacje, uciekał po dwóch dniach. Rozbrajająco przyznawał, że nie jest łatwo z nim żyć. By wynagrodzić rodzinie swój charakter, w wolnych chwilach odbierał wnuki z przedszkoli.  

Gdy córki wyjeżdżały - podsyłał zięciom jedzenie. Uważał, że nie dadzą sobie rady bez żon. Nigdy nie zagrał koncertu w święta. To był czas dla najbliższych.  

- On był jednak dość konserwatywny, totalnie przywiązany do tradycji, domu, do nas. To właśnie on nauczył mnie, że rodzina jest zawsze najważniejsza - podkreśla dziś Katarzyna.  

Kiedy nagle zmarł, zrozumiała, że nadal czeka na jego telefony. Podobnie jak jej matka, rodzeństwo i przyjaciele. Bo choć, go fizycznie obok nich nie było, to jednak sercem zawsze był blisko.

***
Zobacz więcej materiałów

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Zbigniew Wodecki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy