Reklama
Reklama

Bożena Stachura: Ta przyjaźń to dar losu

Niechętnie opowiada o prywatnych sprawach. Bożena Stachura (45 l.) przyznaje, że dom jest jej intymną przestrzenią, do której dopuszcza tylko nielicznych. Mijający rok był dla niej szczególny. 19 września pożegnała bliską osobę, Janusza Kondriatiuka. Pracując z nim, a potem towarzysząc w odchodzeniu reżysera, stała się kolejnym członkiem jego rodziny.

Na planie filmu "Jak pies z kotem" znalazła pani bratnią duszę.

Przyjaźń jest dla mnie najcenniejszym uczuciem, jakie nam się może przydarzyć. Nie lubię tego słowa nadużywać. Szanuję tych, którzy są, czy byli, moimi mistrzami, noszę ich głęboko w sercu. Pamiętam i doceniam, co dla mnie zrobili, ile się od nich nauczyłam. Moje spotkanie z Januszem Kondratiukiem i przygoda z ostatnim, autobiograficznym filmem ,,Jak pies z kotem" to wielki dar od losu. Zagrałam rolę jego żony, Beaty, i przez to bardzo zbliżyłam się do ich rodziny. Nie potrafię tak po prostu odłożyć scenariusza na półkę, odfajkować i biec dalej. Więzi, jakie rodzą się w pracy, są dla mnie niezwykle wartościowe. Janusz zawsze mógł na mnie liczyć.

Reklama

Towarzyszyła pani reżyserowi w jego chorobie. Jak dziś, po śmierci mistrza, radzi sobie pani z emocjami?

Kondratiuk, tworząc obraz o odchodzeniu swojego starszego brata, na pewno nie miał w głowie takiej wersji scenariusza, którą dopisał los. Równo rok po premierze ,,Jak pies z kotem" dołączył do Andrzeja i... poszybował nad kazachstańskie stepy, gdzie się wychowali. Ci, którzy widzieli film, wiedzą, o czym mówię.

Wielka szkoda, że nie mógł w pełni cieszyć się swoim ostatnim sukcesem...

To prawda, nie zawsze miał siłę spotkać się z widownią po projekcji, a ludzie bardzo tego pragnęli. Podróżowałam z naszym filmem sama po Ameryce, jeździłam na wiele festiwali w Polsce, odbierałam dla niego nagrody. Czasem prosiłam go, żeby nagrał krótkie przemówienie i odtwarzałam je potem widzom do mikrofonu. Wzruszeni, na stojąco bili brawo. Tuż po śmierci Januszka poleciałam na Festiwal Filmów Polskich "Wisła" do Orenburga w Rosji. Zobaczyłam tam z publicznością film, pożegnaliśmy Janusza minutą ciszy. Nie było to dla mnie łatwe przeżycie. "Jak pies z kotem" ma teraz dla mnie inny wymiar i wywołuje duże emocje. Z Beatą Kondratiuk i Igusią Cembrzyńską łączy mnie dziś też bliska więź.

Jaka pani Iga jest prywatnie?

Iga, którą kilka lat temu los także ciężko doświadczył śmiercią ukochanego męża Andrzeja, jest dzisiaj z żoną Janusza bardzo blisko, wspierają się nawzajem. Beata, tak jak kiedyś zajmowała się Andrzejem, potem Januszkiem, teraz zaopiekowała się Igusią. To wielkie szczęście, że mają siebie. Iga jest niezwykle krucha, wrażliwa, wciąż ma marzenia, snuje piękne wspomnienia o latach, co minęły.

Zorganizowała pani jej piękne urodziny.

W ubiegłym roku ukończyła 80. lat. Świętowaliśmy to hucznie w Kinie Atlantic, w gronie jej przyjaciół. Był z nami na scenie m.in. Janusz Kondratiuk, który rozśmieszał widzów ciętymi ripostami i anegdotami. A Iga wzruszyła swoich wielbicieli wykonaniem na żywo, a cappella słynnego przeboju ,,Mój intymny mały świat".

Intensywne życie, praca, pomoc innym. Ma pani jakiś swój sposób na relaks?

Paradoksalnie, najbardziej męczy mnie nicnierobienie. Wybrałam sobie zawód, który lubi ciągły ruch, zmiany. Podróże festiwalowe, spotkania z widzami są dla mnie przywilejem. Bardzo to lubię i czerpię energię z dawania jej innym. Kiedy kończę intensywny dzień zdjęciowy, to uwielbiam schować się w swoim zaciszu domowym. Tam, wśród moich ukochanych bibelotów, najlepiej wypoczywam. A jak już nastaną wakacje, to najbardziej relaksuje mnie szum morskich fal, piach, błękit nieba, w ogóle przyroda, natura. I cisza.

Czym dziś jest dla pani dom?

Bardzo wcześnie opuściłam ten rodzinny. Wyjechałam do liceum, do Wrocławia. Mieszkałam początkowo w internacie, potem wynajmowałam mieszkania. Nauka, zmiany wydziałów, poszukiwania, wreszcie aktorskie studia w Krakowie i etat w Teatrze Narodowym w Warszawie, w której osiadłam na stałe. Kiedyś żyłam na kartonach, w każdej chwili gotowa do kolejnej przeprowadzki. I w końcu własny kąt, pęk kluczy, własna aranżacja wnętrza, wszystko po ,,mojemu", tak jak lubię i jak to sobie wymarzyłam. Moje ukochane przedmioty wreszcie w jednym miejscu. Nie powiem nic odkrywczego. Dom to azyl, bezpieczny zakątek na ziemi. Przestrzeń najintymniejsza, którą dzielę tylko z moimi najbliższymi.

Szkoda, że nie oglądamy pani częściej na ekranie.

Wiele osób mnie przestrzegało, że aktorstwo to nie jest łatwy zawód, a już szczególnie dla płci pięknej. Myślę, że to nie wiek w sztuce jest cezurą. Im kobieta dojrzalsza, tym ciekawsza do sportretowania. Zdarzają się w kinie wspaniałe filmy poświęcone paniom, również tym dojrzałym. Wierzę głęboko, że ta największa kinowa przygoda wciąż jeszcze przede mną.

Zbliża się koniec roku. Czy robi pani postanowienia noworoczne?

Zgodnie z maksymą: "Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to opowiedz Mu o swoich planach" - żadnych specjalnych postanowień noworocznych nie zwykłam wypisywać sobie na kartce. Wymagać będę od siebie, tak jak wymagam. Chciałabym mieć dużo, ciekawej pracy, ale to raczej pragnienie niż postanowienie. O! Jedno sobie postanawiam: w kalendarzu na 2020 rok zaznaczyć imieniny i urodziny wszystkich moich bliskich, żeby wreszcie punktualnie składać im życzenia.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:


Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Bożena Stachura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy