Reklama
Reklama

Bogdan Rymanowski nie jest mężem idealnym! Jego żona musi wiele znosić!

Bogdan Rymanowski (51 l.) nie jest łatwym partnerem, ale ukochana Monika bardzo wiele mu wybacza. Inaczej nie wytrwaliby ze sobą ćwierć wieku.

Jako młodzieniec podobno śledził pan pasjami "Dziennik telewizyjny"?

Rzeczywiście, to były lata 70., 80. Z niecierpliwością czekałem na ten program. Oglądałem go z pełną świadomością, że prezentowane tam informacje to kłamstwa i manipulacje.

Nastolatek naprawdę był w stanie to ocenić? 

Przed telewizorem zasiadaliśmy całą rodziną i to rodzice mówili: "O, tego nie pokazali", "To zmanipulowali". Taką świadomość zyskałem więc dzięki mamie i tacie, którzy objaśniając mi świat, tłumaczyli, co jest dobre, a co złe. Wychowałem się w Nowej Hucie i na własne oczy widziałem to, czego nie było w telewizji. Wichry historii przetoczyły się przez dzielnicę. To prawda. Najpierw była pamiętna noc z 12 na 13 grudnia 1980 roku, potem trudne tygodnie, miesiące i lata. Niedaleko naszego domu dochodziło do demonstracji, pałowania, gazowania. To wszystko działo się tuż obok mnie, więc trudno było pozostać obojętnym. Czasem żartuję, że to polityka sama się o mnie upomniała. Zupełnie naturalnie zacząłem działać w Federacji Młodzieży Walczącej. Byłem nastolatkiem, kiedy pisałem do opozycyjnych gazetek młodzieżowych.

Reklama

Rodzice nie martwili się o młodego gniewnego? 

Bardzo się o mnie niepokoili, ale niczego nie zabraniali. Pamiętam jednak przerażony wzrok mojej mamy, kiedy wieczorem wychodziłem na miasto rozrzucać ulotki albo malować hasła na murach. Do dziś brzmią mi w uszach jej słowa: "Bogdan, tylko uważaj". Dobrze wiedziała, czym się zajmuję i, jak każdy kochający rodzic, bała się o mnie.

Czy ogromne doświadczenie zawodowe niweluje stres przed nagraniem? 

Od dwudziestu kilku lat funkcjonuję jako dziennikarz telewizyjny i radiowy, a mimo to pewien rodzaj napięcia nadal mi towarzyszy, gdy wchodzę do studia. Zawsze mam wrażenie, że nie jestem stuprocentowo przygotowany, ale kiedy zaczyna się program, stres zastępuje mobilizacja.

W rozmówcach stara się pan zawsze szukać dobrych stron? 

Moja mama wpisała mi kiedyś taką sentencję do pamiętnika: "Bądź dobry dla dobrych - bo dobrzy, bądź dobry dla złych, żeby się stali dobrzy". Politycy to też ludzie, więc staram się ich traktować z szacunkiem, ale to nie znaczy, że będę wobec nich mało dociekliwy. Nie jest moją intencją "zamordowanie" rozmówcy. Chcę go po prostu w trakcie wywiadu docisnąć i wydobyć jak najwięcej informacji. Mam na to swoje fortele. Nie zawsze zaczynam od serii niewygodnych pytań i strzelania nimi jak z karabinu maszynowego. Czasami warto wyjść od tych rozluźniających, żeby gość się otworzył.

Podobno rzadko bywa pan w domu. Żona Monika poznaje pana jeszcze? 

Jestem pracoholikiem, to prawda. Wychodzę wcześnie rano, a wracam koło 21.00. Kiedy jestem już w domu, to nie przestaję myśleć o pracy. Podobnie jest na wakacjach, bo dziennikarz musi zachować czujność, trzymać rękę na pulsie. Niestety, bycie żoną lub mężem osoby, która pracuje w mediach to droga przez mękę. Gdy zadzwoni szef, trzeba rzucić wszystko i jechać do redakcji. 

Słyszałam, że nawet po powrocie do domu nie wychodzi pan z roli...

To prawda, żona często mówi mi: "Przestań przeprowadzać ze mną wywiad, porozmawiaj normalnie". 

Pana żona musi mieć anielską cierpliwość.

Monika to anioł. Na dodatek nie jestem dobry w kwestiach technicznych, więc kiedy budowaliśmy dom, to organizacja była na jej głowie. To ona dogadywała się z fachowcami, wszystko załatwiała i świetnie sobie z tym poradziła. Jest wspaniałą i najukochańszą kobietą na świecie.

W ubiegłym roku obchodziliście 25-lecie ślubu. Jak uczciliście tę wyjątkową rocznicę? 

Spędziliśmy ją w fantastycznym miejscu - w Rzymie. Z Wiecznego Miasta mamy najpiękniejsze wspomnienia, dlatego chętnie tam wracamy. Zawsze odwiedzamy bazylikę św. Piotra. Przeżyłem tam też bardzo trudne zawodowo chwile, kiedy odchodził Jan Paweł II. Najpierw luty i marzec 2005 roku. Ojciec Święty był już bardzo chory i pojechał do szpitala. A potem 2 kwietnia, gdy dziennikarze z całego świata relacjonowali te najtrudniejsze momenty. Każdy z nas musiał być przygotowany na to, że będzie musiał przekazać widzom rozdzierającą serce wiadomość, że Jan Paweł II nie żyje. Większość z nas miała poczucie, że odchodzi nie tylko wielki Polak, ale przede wszystkim ktoś bardzo nam bliski.

Nie kryje się pan z tym, że jest osobą wierzącą.

Nie lubię się z tym obnosić, bo nie jestem ekshibicjonistą. Jeżeli jednak ktoś mnie o to zapyta, tak jak dziś pani, to odpowiadam: Wiara jest dla mnie bardzo ważna. To kotwica, która w tym całym szaleństwie medialnym trzyma mnie przy życiu. Wychodzę jednak z założenia, że o naszej wierze zaświadczają czyny, a nie słowa.

Jakie relacje ma pan ze swoimi dziećmi?

Najmłodszy syn Karol ma 17 lat, córka Julia - 20, a najstarsza Aleksandra - 24 lata. Jeżeli chodzi o kwestie zawodowe, przynajmniej na razie, nie poszli w moje ślady, ale też ich do tego jakoś specjalnie nie zachęcałem. Mam z nimi bardzo dobre relacje, choć nie jestem idealnym ojcem. Żałuję, że nie poświęcałem im więcej czasu. Starałem się, żeby ten z nimi spędzony był intensywny i po prostu fajny.

A jakie wartości starał się im pan przekazać?

Te same, które zaszczepiła we mnie moja mama. Żeby byli dobrymi ludźmi.

***
Zobacz więcej materiałów wideo: 

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Bogdan Rymanowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy