Reklama
Reklama

Bednarek miał operację

​Najgorętsze nazwisko show-biznesu. Idealista z głową pełną marzeń. Jak zmienił go sukces? Czy doszedł do siebie po operacji? Kamil Bednarek w rozmowie z magazynem SHOW.

Jak czuje się wykonawca, dla którego wstaje cała publiczność w Sopocie?

Kamil Bednarek: - O rany, nie wiedziałem, co się dzieje! Na TOP Trendach było tyle ludzi, taka energia! Gdy w zeszłym roku debiutowałem, czułem ogromny stres i nie wiedziałem, czego się spodziewać.

- Nagle stanąłem na jednej scenie z wielkimi gwiazdami, które jako dziecko oglądałem na szklanym ekranie. Wcześniej widziałem, jakie oni odnieśli sukcesy, a nagle byłem tuż obok nich. W tym roku czułem się już dużo pewniej. W Sopocie dałem radę, a z kolei w Opolu miałem ze sobą szesnastkę uczestników "Bitwy na głosy", więc nasza energia była szesnaście razy większa.

Reklama

Podobno nagrywasz z nimi płytę?

K.B.: - W przyszłości chciałbym to zrobić. Ale nie wiem, kiedy będę miał na to czas. Na razie muszę się skupić na mojej płycie.

W programie Kuby Wojewódzkiego siedziałeś na kanapie z Edytą Górniak. Obiecywała, że pomoże ci w karierze. A jednak to ty, a nie wielka diva, wygrałeś "Bitwę na głosy" i triumfowałeś na dwóch festiwalach...

K.B.: - Nie wiem, dlaczego jej nie poszło. Może źle poprowadziła swój zespół? Może źle dobrała piosenki? Teraz trudno to ocenić.

Jak to jest, że chłopak z maleńkiej miejscowości Lipki sprawił, że niszowa muzyka stała się w Polsce tak popularna?

K.B.: - Sam nie wiem. Okazuje się, że reggae przypadło do gustu Polakom. A ja teraz cieszę się z tego, że mogę trochę powalczyć ze stereotypami. Starsi ludzie kojarzą reggae głównie z Jamajką, Bobem Marleyem i marihuaną.

Czyli przyznajesz, że reggae nie musi oznaczać palenia marihuany?

K.B.: - Oczywiście, że nie!

Czujesz się odpowiedzialny za młodych ludzi?

K.B.: - Tak, bo wiem, że wielu słucha mojej muzyki. Może to zabrzmi naiwnie albo patetycznie, ale ja mam nadzieję, że jeśli młodzież będzie wychowywać się na takich wartościach, jakie niesie ze sobą muzyka reggae, czyli miłości i szacunku, to kolejne pokolenia będą lepsze.

Pamiętasz jeszcze czasy, kiedy nikt cię nie poznawał na ulicy?

K.B.: - Oczywiście! Wtedy wszystko było takie nowe...

Teraz co chwilę podchodzą do ciebie fanki, by prosić o autograf. Powiedz, masz dziewczynę?

K.B.: - To jest już moja tajemnica. (śmiech) 

Jakie masz marzenia?

K.B.: - Mam dwa. Po pierwsze: chciałbym pomieszkać na Jamajce, pooddychać tamtym powietrzem.

Podobno już tam byłeś. Jak wrażenia?

K.B.: - Wszystkim wydaje się, że to jest bardzo słoneczna wyspa spod znaku: "radość i pokój". A tak naprawdę ludzie mają tam bardzo ciężkie życie. Widziałem na własne oczy, jak czasem z Jamajczyków wychodzi złość spowodowana trudną sytuacją życiową, latami niewoli. I oni z tą złością wychodzą codziennie na ulicę.

Grałeś dla Jamajczyków?

K.B.: - Tak, udało się... Przyznaję, że stres był wielki, bo koncert został spontanicznie zorganizowany w jednym z klubów w Kingston. Byłem zaskoczony, że tak dobrze przyjęto moją muzykę. Bo język polski dla Jamajczyków jest bardzo trudny w odbiorze. Dlatego przed każdą piosenką starałem się tłumaczyć ludziom, o czym jest dany utwór. Ale oni natychmiast złapali klimat. Od razu były ręce w górze. Widać, że żyją tą muzyką.

Czy to prawda, że uczysz się jamajskiego?

K.B.: - To był mój plan. Ale okazało się, że to nie jest łatwy język (śmiech).

Jakie jest to drugie marzenie?

K.B.: - Chciałbym, żeby Polacy byli trochę bardziej otwarci. Wtedy naprawdę żyłoby nam się lepiej. Jeżdżę po całym kraju i widzę, że w niektórych miejscach jest naprawdę ciężko - ludzie patrzą na siebie krzywo zupełnie bez powodu.

Może mamy za mało słońca?

K.B.: - Pewnie tak. A przecież trzeba się cieszyć tym, co się ma. Ja to potrafię. Jestem młody, mam 20 lat, więc wszystko jeszcze przede mną. Jeśli będę twardo stąpał po ziemi i wierzył w siebie, to będzie dobrze.

Jak teraz do ciebie podchodzi środowisko reggae? Podobno kiedyś nie byli ci przychylni.

K.B.: - Tak, to prawda. Jak trzy lata temu jeździłem na festiwale reggae, to nie udawało nam się nawet zakwalifikować. A teraz przyjeżdżamy na te same festiwale z tym samym materiałem, tylko jako gwiazdy, i wszystkim nagle nasza muzyka się podoba. Pewnie robią tak ze względów marketingowych. Uważam, że to kłóci się z ideą festiwalu, który powinien promować mało znane zespoły.

Jest też druga strona medalu! Twoja historia pokazuje, że warto robić swoje.

K.B.: - Trzeba wierzyć w siebie i śmiało iść do przodu. Udowodnić muzyką, że nie bez powodu tu jesteś. A jeżeli się to komuś nie podoba, to trudno. Wolny wybór. Nie wolno się poddawać, to jest ważne. Dopóki wierzysz w siebie, wszystko jest przed tobą.

Czujesz, że inni artyści zazdroszczą ci spektakularnego sukcesu?

K.B.: - Oczywiście, zawsze trafiają się jacyś krytykanci. Mnie to w ogóle nie rusza. Nie czytam komentarzy pod swoim adresem. Interesuje mnie tylko krytyka konstruktywna.

A nagrody? Uskrzydlają?

K.B.: - Każda nagroda - mniejsza czy ta bardziej prestiżowa - daje mi taką samą radość i wiarę w to, że warto śpiewać dalej.

Pół roku temu przeszedłeś operację strun głosowych. Jak się ma twoje gardło?

K.B.: - Już dobrze. Staram się teraz dbać o swój głos. Płuczę je na przykład solą fizjologiczną.

Dopadł cię trochę Babilon? Podobno masz już bardzo dobry samochód...

K.B.: - Ja? A skąd! Nadal jeżdżę starym audi na gaz. A ten samochód, którym odjeżdżałem z "Bitwy na głosy", należy do mojej menedżerki (śmiech). Nie przywiązuję wagi do takich spraw. Głupio by było, gdybym na koncercie mówił o jedności i szacunku, a później wsiadł do fajnej drogiej fury i miał gdzieś moich fanów. Jeśli do tej pory taki się nie stałem, to taki już nie będę.


Justyna Kasprzak, Oskar Maya

(13/2012)

Show
Dowiedz się więcej na temat: Bednarek | kariera | choroby
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy