Reklama
Reklama

Anna Popek tłumaczy się z intymnych zdjęć w szpitalu: Jestem dziennikarką. Chciałam zwrócić uwagę

Problemy ze zdrowiem spowodowały, że Anna Popek (48 l.) zmieniła tryb życia. Już tak nie pędzi. Docenia smak każdej chwili.

Zbliżające się święta Bożego Narodzenia są dobrą okazją, by odpocząć, cieszyć się obecnością bliskich. Przede wszystkim córek, Oliwii i Małgosi, z którymi została sama po rozwodzie.

Przestraszyłaś się, kiedy wykryto u ciebie arytmię serca?

Anna Popek: Najgorsze było pierwsze badanie, kiedy zobaczyłam, że moje serce trzepocze jak ptak w klatce. Miałam wrażenie, że za chwilę mogę umrzeć. Uświadomiłam sobie, jak niewiele trzeba, by człowiek przestał istnieć. Mówi się, że to mężczyźni mają zawały. Kobiety nie dopuszczają do siebie myśli, że ich serce może chorować. Prędzej pójdą na zabieg medycyny estetycznej czy do kosmetyczki niż zbadać serce.

Reklama

Może brałaś na siebie zbyt dużo obowiązków zawodowych?

- Nałożyło się kilka różnych rzeczy. Rzeczywiście intensywnie pracowałam, nie wyleżałam w łóżku przeziębienia, ignorowałam objawy. Poza tym żyłam w ciągłym stresie. Lekarz powiedział mi: pani potrzebny jest wysiłek bez stresu, ale nie stres bez wysiłku.

A dlaczego zaprosiłaś fotoreportera gazety do szpitala?

- Wiem, że wiele osób miało mi to za złe, ale naprawdę fotografowanie się w nocnej koszuli nie było moim marzeniem. Po prostu jako dziennikarka chciałam zwrócić uwagę na problem. Takim placówkom jak Centrum Kardiologii w Józefowie, gdzie przeszłam zabieg ablacji, po którym moje serce równomiernie bije i nie muszę brać leków, grozi zamknięcie. Zamknięcie szpitali oznacza, że więcej Polaków będzie umierało na choroby serca. A w kardiologii ważna jest tzw. złota godzina: jeśli w ciągu 60 minut od wystąpienia niebezpiecznych objawów uda się pacjenta dowieźć na specjalistyczny oddział, to jest szansa, że przeżyje.

Inaczej teraz patrzysz na świat, na życie?

Z jeszcze bardziej otwartym sercem na innych ludzi. Z większym - nie chcę mówić dystansem - ale poczuciem humoru i życzliwością. Niezależnie jak jesteśmy bogaci, jakie mamy zawody i jakie funkcje pełnimy, dla wszystkich jest jeden kres.

Zmieniłaś coś w swoim życiu?

- Do tej pory dominował w nim pośpiech. Teraz postanowiłam się nie spieszyć, dlatego wychodzę zawsze 15 minut wcześniej, lepiej planuję spotkania. Codziennie znajduję też czas, by odbyć marsz po lesie, by się poruszać i dotlenić oraz piję więcej wody, co jest ważne.

Przed operacją byłaś z mamą na Jasnej Górze...

- Tak się złożyło, że jeszcze dzień przed zabiegiem prowadziłam w Zabrzu bal Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii, którą założył prof. Zbigniew Religa. Wracając z mamą, zatrzymałyśmy się w Częstochowie. Jasna Góra to dla nas obu bardzo ważne miejsce. Jak coś istotnego dzieje się w moim życiu, muszę tam być i pomodlić się. Z takiej rozmowy z Bogiem czerpię siłę. Po drodze byłam jeszcze w sanktuarium mojej patronki św. Anny w Smardzewicach koło Tomaszowa Mazowieckiego. Zawsze, kiedy gdzieś jadę w trasę, lubię odwiedzić miejscowe kościoły. Wynika to i z moich potrzeb duchowych, ale także ze zamiłowania do sakralnej architektury.

Twoje kłopoty z sercem pewnie zaniepokoiły rodzinę?

- Oczywiście, uważali, podobnie zresztą jak ja, że jestem zdrowa jak koń. Mama, siostra, młodsza córka Małgosia, wszyscy byli przy mnie w tych trudnych chwilach. Starsza córka Oliwia studiuje teraz w Anglii. Przyjedzie dopiero na święta. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Dla Małgosi to ważny rok, zdaje maturę. Potem chce studiować ekonomię. Chyba wybierze uczelnię także gdzieś za granicą.

To następna córka wyfrunie ci z domu?

- Boję się tego syndromu opuszczonego gniazda. Jestem mocno związana z moimi córkami. Ale wiem, że dzieciom trzeba dawać wolność, by rozwinęły skrzydła.

Może pora na nowe uczucie?

- Na razie po tych wszystkich przejściach moje serce się uspokoiło i bije miarowym rytmem. Niech tak będzie. Mam nadzieję, że za jakiś czas jeszcze zabije mocniej. Nie myślę o tym teraz. Co Bóg da, to będzie.

Przed nami Boże Narodzenie. Gdzie je spędzisz w tym roku?

- Tradycyjnie u siostry w domu pod Warszawą. Magda świetnie gotuje i piecze. Ale jest kilka potraw, które ja przygotowuję. To m.in. moje ulubione śledzie i kutia. Gotujemy też duży gar zupy grzybowej na borowikach i podgrzybkach. Wszyscy ją uwielbiamy.

Jakie prezenty lubisz dostawać pod choinkę?

- Kosmetyki, drobiazgi związane z zastawą stołową, na przykład cukiernice, dzbanuszki. Tak naprawdę w Wigilię każdy prezent cieszy. W tym roku będą to dla nas niezwykłe święta, bo mamy nowego członka rodziny. Pół roku temu moja siostra po raz trzeci została mamą i na świecie pojawił się Antoś. Jego matką chrzestną jest moja córka.

Rozmawiała: Ewa Modrzejewska

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama