Reklama
Reklama

Andrzej Niemczyk: Życie to impreza, z której nikt nie wychodzi żywy

"Nie ułatwię ci życia, będę żył, tak jak ja chcę. A czy umrę wcześniej, czy później, to już twoja sprawa, ale pamiętaj, że łatwo się nie dam. Mam cię w d...e. Idź sobie precz!" - mówił w myślach do raka. Andrzej Niemczyk walczył dzielnie, ale przegrał. Legendarny trener polskich siatkarek i jedna z najbarwniejszych postaci naszego sportu zmarł na nowotwór płuc 2 czerwca 2016 roku.

Mieszkał w wielu miejscach na świecie - przez chwilę jego domem były Niemcy i Turcja - ale to Łódź była jego miejscem na Ziemi. "Tu zacząłem grać w moją siatkówkę w 'Społem', czyli na Północnej, i tu się urodziła moja najstarsza córka. Też na Północnej, tylko w szpitalu" - mówił z sentymentem. Tam też chodził do technikum samochodowego, a gdy zakończył karierę zawodnika, założył Klub Sportowy na Chojnach. "Zaczynałem z nastoletnimi dziewczynkami. W końcu weszliśmy do pierwszej ligi i zdobyliśmy mistrzostwo Polski w 1976 roku" - wspominał z dumą.

Umiał wydobyć z zawodniczek to, co najlepsze. Tych pierwszych, w Łodzi, jak i później w zespołach Turcji i Niemiec. Zasady, których trzymał się zawsze, dotyczyły... wyglądu. "Umalowane i ładnie uczesane muszą wychodzić na mecz. I opalone. To typowo kobieca broń. One zwracają uwagę, jak wygląda przeciwniczka. Jeśli gorzej, to już mają przewagę" - tłumaczył i dodawał, że nie mógłby trenować koszykarek, bo ich obszerne kostiumy odbierają im seksapil.

Kochał kobiety, często flirtował. Trzykrotnie mówił "tak", tyle samo razy się rozwodził. "Złotka" traktował jednak jak córki. Bardzo przeżył śmierć Agaty Mróz. "To największa strata mojego życia. Jej śmierć tak mną wstrząsnęła, że przez tydzień ostro piłem. Prosiłem Boga, żeby wziął mnie do siebie zamiast niej. A kiedy się dowiedziałem, że przeszczep się udał, ale zabiła ją jakaś drobna infekcja, wyłem z rozpaczy" - mówił.

Reklama

Bywało, że był lepszym trenerem niż ojcem. Doczekał się czterech córek: Małgorzaty, Kingi, Saskii i Nataschy. Wszystkie grają lub grały w siatkówkę. Z najstarszą, Małgorzatą, nie umiał dojść do porozumienia. Gdy był selekcjonerem, wyrzucił ją z reprezentacji Polski. Żal do ojca wylała na łamach prasy, wsparły ją koleżanki z drużyny. "Nigdy nie przestałem jej kochać. Często ją raniłem. Nie jestem bez winy. Ale z reprezentacji Polski słusznie ją wyrzuciłem. Płakała wtedy, że przecież jest moją córką. Powiedziałem jej, że wszystkie dziewczyny w kadrze są moimi siatkarskimi córkami" - tłumaczył, licząc, że się pogodzą.

Czytaj dalej na następnej stronie

To sport był miłością jego życia. "Posypały się wszystkie moje małżeństwa, zaniedbałem rodzinę" - przyznawał. I dodawał ze skruchą: "Tylko ktoś święty wytrzyma z mężczyzną, którego nie ma w domu 250 dni w roku. Ja też święty nie byłem".

Na raka papierosy i alkohol

I nie chodziło tylko o nieobecność w domu. Już na samym początku kariery trenerskiej zaprzyjaźnił się z mocnymi trunkami. "Wtedy, jak miało się silną głowę, wszystko się załatwiało. A ja miałem, bo jak byłem czynnym zawodnikiem, nie piłem do 28. roku życia, w ogóle. Później, jak już zacząłem, to nadgoniłem to wszystko" - tłumaczył.

Nałóg był jednym z powodów, dla których nie poprowadził polskiej kadry podczas igrzysk w Pekinie. Twierdził jednak, że to on pomógł mu rozprawić się z nowotworem. "Pamiętam jedną z wizyt kontrolnych. 'Co tam, Herr Niemczyk?', pytał profesor. 'A w porządku, jest sehr gut'. 'Ma pan jakieś pytania dotyczące diety, stylu życia?' 'Tak, panie profesorze' - odpowiedziałem. 'Bo ja do obiadu piję wino, a jeszcze wieczorem jedną, dwie szklaneczki whisky z lodem'. Mina profesora była bezcenna" - pisał Andrzej w książce "Życiowy tie-break".

Z alkoholem rozstał się na krótko dopiero po przebytej chemioterapii. Zaprzeczał, że to niezdrowy tryb życia wpędził go w chorobę: "Uwędzone mięso dłużej się trzyma niż surowe, a zakonserwowane jeszcze dłużej. Gdy na lekcji anatomii kroiłem 200-letnie mózgi, wyglądały jak nówki. Dlaczego? Bo były trzymane w spirytusie".

Inną jego słabością był hazard. A zdarzały się momenty, gdy zarabiał krocie. "Miałem takie trzy lata w Turcji, że zarobiłem ponad milion dolarów na czysto" - wspominał. Wiele z tego pozostawił w kasynach. Tłumaczył: "W sporcie przeżywa się wszystko bardziej intensywnie, balansuje się cały czas na krawędzi".

Do końca żył siatkówką

Nie oglądał się za siebie. Nawet, gdy, aby opłacić terapię, ostatnią deską ratunku było sprzedanie medali. "Tego, co osiągnąłem, nikt mi nie odbierze" - mówił. Pytany o bilans życia, twierdził, że zrobił więcej dobrego niż złego, ale nawet gdyby trafił do piekła, to pomacha stamtąd swojemu ulubionemu "Złotku", Agacie Mróz.

***

Zobacz więcej ze świata celebrytów:

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama