Reklama
Reklama

Andrzej Kern robił wszystko, by odnaleźć córkę. To zniszczyło jego karierę polityczną

Andrzej Kern (†70 l.), niegdysiejszy poseł i wicemarszałek Sejmu, przeżywał dramatyczne chwile, gdy zniknęła jego córka Monika. Poinformował wszystkich o jej zaginięciu. Jaki był finał tej sprawy? Na pewno mocno zaskakujący.

To był najgłośniejszy mezalians III RP. 10 czerwca 1992 roku 16-letnia Monika Kern, córka adwokata i wicemarszałka sejmu, Andrzeja Kerna, wychodzi z domu w Kwilnie pod Łodzią. Na skraju wsi czeka na nią biały maluch, a w nim jej ukochany, 21-letni Maciej z kolegą. Po drodze do samochodu dosiada się jeszcze mama chłopaka. 

Dla rodziców Moniki to jest porwanie. Dla mediów, które natychmiast podejmują temat, to walka o prawdziwą miłość. Po latach Monika Kern powiedziała: - Jedyna prawdziwa miłość, która była w tamtej historii, to bezgraniczna i bezwarunkowa miłość ojca do córki. 

Reklama

Monika i Maciej poznali się w sylwestra pół roku wcześniej. Rodzicom powiedziała, że 5 lat starszy chłopak studiuje, ale naprawdę skończył jedynie podstawówkę i pracował w rodzinnej pizzerii w Łodzi. Nawiązała też bliski kontakt z jego matką Izabelą. 

- Przedstawiła mi się jako choreograf, tancerka (co nie do końca było prawdą), a ja byłam wtedy zachłyśnięta tańcem - wspominała Monika po latach, dodając, że kobieta sprytnie nastawiała ją przeciwko rodzicom. Przekonywała, że jest prawie dorosła i może robić, co chce. Monice bardzo się to podobało. Wychowywana w konserwatywnym domu, u Maćka czuła się ważna i wolna.

Kernowie początkowo nie zabraniali Monice przyjaźnić się z Maćkiem. Była ich jedyną pociechą, oczkiem w głowie ojca. Polityk z żoną chciał tylko, by Monika dobrze się uczyła, ale ona coraz bardziej opuszczała się w nauce. 

W maju 1992 roku, nie mogąc już dać sobie rady z coraz większym nieposłuszeństwem córki, Kernowie podjęli radykalne środki. Monika została zabrana z lekcji przez karetkę i zawieziona do kliniki psychiatrycznej. Korzystając z chwili nieuwagi opiekunów, zadzwoniła do Izabeli, która pojawiła się przed szpitalem, krzycząc: "Zabierzcie im to dziecko". 

Kernowie, zgodnie z zaleceniami psychologa, postanowili odizolować córkę od otoczenia i wywieźli ją do Kwilna do babci. Tam Monika odebrała telefon od Izabeli, która twierdziła, że Maciek chciał popełnić samobójstwo. Zakochanej nastolatce to wystarczyło... 

Młodzi uciekli do Częstochowy, do znajomego mamy Maćka, biznesmena Janusza B. Stamtąd Monika słała listy do prasy, w których, jak twierdzi, pisała to, co dyktowała jej Izabela i gospodarz domu. Zarzucała rodzicom szykanowanie, bicie, przetrzymywanie w domowym areszcie... 

Tymczasem Andrzej Kern robił wszystko, by odnaleźć swoje dziecko, co później przeciwnicy polityczni wykorzystali do zniszczenia jego kariery. Zarzucali mu bowiem, że do poszukiwań córki zaangażował policję i ówczesny Urząd Ochrony Państwa, a za Maciejem i jego matką wydano listy gończe.

Początkowo jednak Kernowie nie wiedzieli, kto i w jaki sposób porwał ich córkę. Zgłosili sprawę na policję i przez blisko dwa tygodnie bezskutecznie poszukiwali Moniki. 29 czerwca Andrzej Kern wystąpił w telewizji, poinformował o porwaniu, i zaapelował o pomoc w odnalezieniu córki. Historia trafiła na czołówki gazet. Wystąpienie ojca obejrzała też Monika. 

- Byłam w szoku - wspominała. - Budził mnie w nocy strach przed rodzicami, czułam, że coś jest nie tak. Ale po pierwsze nie rozumiałam, co się dzieje, po drugie nie miałam z kim o tym porozmawiać - opowiada. 

Powoli docierało jednak do niej, że może w tej historii wcale nie chodzi o miłość. Dowiedziała się na przykład, że próba samobójcza Maćka była sfingowana na potrzeby uniknięcia służby wojskowej, doszły ją też słuchy o nieuczciwych interesach przyszłej teściowej...

Mimo to rok po ucieczce i kilka dni po uzyskaniu pełnoletności, wzięła ślub kościelny z Maćkiem. Z wielką pompą i weselem na 300 osób (wśród nich był m.in. Jerzy Urban) w łódzkiej dyskotece. Jej rodzice nie przyszli.

W tym samym czasie teściowa Moniki wystartowała w wyborach do senatu (nie dostała się). Pół roku po ślubie Monika zadzwoniła do matki. Spotkały się. Tydzień później wróciła do domu. Rodzice przyjęli ją z otwartymi ramionami.

Maciej podobno kilka lat później ożenił się, zmienił nazwisko i wyprowadził z Łodzi. Monika nigdy więcej go już nie spotkała. Skończyła prawo i public relations. Przez kolejne lata była oparciem dla rodziców. 

Dziś ma nadzieję, że odkupiła winy: - Mój ojciec od zakończenia tej afery cały czas udowadniał, że szukając mnie, nie nadużył władzy - mówi. - Zmarł w 2007 roku. Jestem strażnikiem pamięci po nim.

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy