Reklama
Reklama

Aleksandra Konieczna po filmie o Beksińskich rzuciła pracę. W końcu ma... więcej pieniędzy!

Ostatnie lata przyniosły w jej życiu ogromne zmiany. Rzuciła teatr, bo – jak mówi – zachciało jej się żyć. Zakochała się i... wreszcie kupiła piękne łóżko. "Rzuciłam pracę, mam więcej pieniędzy i czasu dla siebie" - śmieje się.

Mówią o niej "osobna". Ale Aleksandra Konieczna (52) nie do końca wie, co mają na myśli. - Może jestem wyrazista, nie zlewam się z tłem? - zastanawia się. Przez wiele lat "ukrywała się" w teatrze. Brawurowo zagrana rola Zosi Beksińskiej w filmie "Ostatnia rodzina" w 2016 roku zmieniła jej życie. Dziś możemy ją oglądać nie tylko w serialu "Na Wspólnej", ale też w "Diagnozie".

To prawda, że więcej jest w pani szaleństwa niż rozsądku?

Aleksandra Konieczna: - Ja wiem? Nie wiem. Ale teraz rozsądku mam i tak zdecydowanie więcej niż kiedyś. I w wielu kwestiach to rozsądek bierze górę. Na przykład ostatnio zdecydowałam się kupić łóżko (śmiech)!

Reklama

Łóżko?

- Zawsze spałam na materacu. Miałam wtedy idiotyczne wrażenie, że jestem młodsza, że jestem studentką. Kiedyś kolega mojej córki powiedział, że mój materac wygląda jak kojec dla bezdomnych. Zaczęłam się nad tym zastanawiać. I kiedy dostałam nagrodę finansową za rolę Zosi Beksińskiej w filmie "Ostatnia rodzina", pomyślałam: "kupię sobie łóżko i przestanę być bezdomna". I zapragnęłam solidnego, pięknego łóżka z litego dębu, który zrobi specjalnie dla mnie polski stolarz. I będę na nim spać do końca życia. I tak też zrobiłam. A teraz zamówiłam sobie do niego dwa przepiękne nocne stoliki.

Dwa stoliki? Porozmawiajmy więc o miłości.

- Nie mogę mówić zbyt wiele o moim mężczyźnie, bo nie wiem czy on sobie tego życzy. Nie chciałabym go spłoszyć (śmiech). Generalnie związek z aktorką jest trudny, bo do tego życia prędzej czy później wchodzi show-biznes. I ci, co cenią swoją prywatność, suwerenność, wolą się z aktorkami nie zadawać. Czasem słyszę: ona nie jest aktorką i to jest dużym plusem.

Czego szuka pani w mężczyznach?

- Mentalnie jestem dziewczyną w trampkach. Nie potrafiłabym być z mężczyzną, który - przykładowo - nosiłby oxfordy. Chcę, by tak jak ja był ciekawy świata, uważny, słuchający i obserwujący świat. Miałam tylko dwa dni w życiu, w których niczego się nie uczyłam. Byłam wtedy w depresyjnym nastroju.

Jaka jeszcze pani jest?

- Mam w sobie zachłanność, zaczepność. Kiedyś usłyszałam też od Krzysztofa Materny, że jestem osobna, inna. Nie wiem za bardzo, co to znaczy. Może jestem wyrazista, taka, że nie zlewam się z tłem?

Może wyjątkowa?

- Nie wiem.

Miłość, to niejedyna zmiana w pani życiu. Rok temu po 10 latach odeszła pani z teatru...

- Dopadła mnie zawodowa rutyna. Przestały cieszyć kolejne role, nie czułam już tej inspiracji, tego zacięcia, które miałam kiedyś. I nie chciałam być przez całe życie kretem w teatrze.

Co to znaczy?

- Przechodzić z jednego projektu do drugiego, pędzić przez to życie, nie mieć wolnych wieczorów. Rzuciłam teatr, bo zachciało mi się żyć. A przy okazji mam więcej pieniędzy i więcej czasu dla siebie i bliskich.

Jak w tym niestandardowym życiu odnalazła się pani jako matka?

- Owszem, to było trudne, ale też wspaniałe. Miałam 31 lat, bardzo chciałam mieć dziecko. Nie wiem czy byłam gotowa, pewnie nie. Ale dawałam radę. Samotne macierzyństwo było trudne i to mnie zmęczyło. Ale to jest moja najważniejsza tożsamość. Nie kobieta, nie aktorka, a matka. Na pewno nie byłam standardową matką Polką, bardzo dużo nad sobą pracowałam. Kiedyś ktoś mądry powiedział, że nie daję się córce autonomizować. Bardzo się wtedy zdenerwowałam, bo w kwestii wychowania uważałam się za naprawdę mądrą.

Co miał na myśli?

- Autonomizacja polega na tym, że dziecko ma doświadczać złego i dobrego. Dzielnie więc realizowałam plan. Czy się udało, zobaczymy. Kiedyś zapytałam ją: "Czy mam jakieś cechy, które są dla ciebie nieznośne, trudne?". Odpowiedziała bez namysłu: "No pewnie, jesteś uparta i schematyczna". I miała rację. To inteligentna, spostrzegawcza osoba, z którą po prostu lubię polemizować. Na pewno mamy fajne relacje, jesteśmy ze sobą bardzo blisko, dużo podróżujemy. Pracując w teatrze i samotnie wychowując dziecko, różnie było z pieniędzmi, nieraz bardzo nieciekawie. A mimo wszystko zawsze udało mi się nazbierać na podróże.

Gdzie lubi pani najbardziej podróżować?

- Nie wiem dlaczego, ale w Lizbonie czuję się jak u siebie. Lubię tam wracać, choćby na kilka dni. Włóczę się wtedy po galeriach, wystawach. Mogłabym tam tworzyć, żyć. Miałam nawet takie plany, by się tam przeprowadzić.

Ostatecznie wybrała pani na swoje miejsce zamieszkania warszawską Pragę.

- Jako dziewczyna z małego miasteczka, Prudnika, nie czułam się od razu przyjęta przez Warszawę i z wzajemnością. U nas mówiło się buty, a tutaj obuwie, u nas ubrania, w stolicy odzież. Dopiero na Pradze poczułam się swojsko.

Miała pani kompleks prowincjonalności?

- Nie, bo większość aktorów pochodzi z małych miast. Nigdy nie chciałabym utracić tej prowincjonalności.

Jest coś, za czym pani tęskni?

- Za domem na wsi. Miałam już taki dom, ale kilka lat temu sprzedałam go. I tęsknię za moim psem, który zmarł 6 lat temu. Zatem... za tym tęsknię, ale to już było i już się więcej nie spełni. Mam jednak marzenia. Chciałabym pojechać do Kadyksu w południowo-zachodniej Hiszpanii. Chciałabym dostawać inspirujące propozycje filmowe w fajnym towarzystwie. Teraz dobrze pracuje mi się na planie serialu "Diagnoza". Znamy się, lubimy, mamy wysoki stopień koncentracji, a z drugiej strony - w przerwach zachowujemy się jak wariaci, bo tak odreagowujemy. Jestem osobą towarzyską i lubię ludzi!

Rozmawiała: Aleksandra Jarosz

***

Zobacz więcej materiałów:

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy